środa, 19 lutego 2014

Epilog.

pięć lat później

Czerwiec w Monachium był wyjątkowo upalny, miasto było przepełnione turystami. Amanda w czarnych szpilkach kroczyła odrobinę niepewnie, ten typ obuwia nie był jej szczególnie bliski, jednak sytuacja tego wymagała. Przeciskała się między tłumami, skręcając w mniej przeludnione boczne uliczki, aż w końcu doszła do apartamentowca, w którym obecnie zamieszkiwał Wellinger. Wstukała kod i weszła do klatki, po czym powoli wspięła się na pierwsze piętro. Podniosła rękę, by zapukać, ale trafiła w nicość.
- Dobrze, że jesteś, bo ja muszę wyjść na moment. - Ness cmoknęła ją w przelocie w policzek i zbiegła na dół.
Amanda uśmiechnęła się do siebie, ciągle nie mogła się nadziwić, że w jednej osobie może tkwić tyle pozytywnej energii, która w dodatku udzielała się wszystkim wokół. Szczera, uśmiechnięta i co najważniejsze szaleńczo zakochana, Andreas nie mógł lepiej trafić.
Vanessa pojawiła się w jego życiu, a tym samym w życiu Amandy, tuż po Igrzyskach w Soczi. Złoty medal niemieckiej drużyny odbił się echem w mediach i stacje telewizyjne prześcigały się w zapraszaniu skoczków do swoich programów w przerwach między konkursami. Vanessa robiła zaś wtedy zawrotną karierę jako nowa gwiazda niemieckiego modelingu. Zaczęło się niewinnie, od jednego drinka, a końca raczej nie było widać.
Ness nigdy nie wnikała w relacje Andreasa i Amandy, traktowała ich przyjaźń jako coś zupełnie normalnego i dość szybko wkupiła się w łaski panny Schultz, stając się jej przyjaciółką. Nie wiedziała zbyt wiele o przeszłości dziewczyny, mimo że sama ochoczo się jej zwierzała, jednak nie stanowiło to dla niej żadnej przeszkody. Pokochała rudą całym sercem i była gotowa skoczyć za nią w ogień.
Ale w życiu Amandy ognia już nie było.
Były już tylko iskierki, iskierki szczęścia. Jej wychowankowie.
Po studiach rzuciła pracę w przedszkolu, na rzecz pełnego etatu w domu dziecka. W zasadzie spędzała tam każdą chwilę, z wyjątkiem tych, które poświęcała Ness i Andiemu. Nie żałowała swoje decyzji, zrozumiała, że to jest właśnie ten rodzaj miłości, który wypełni jej życie i nada mu sens.
Zajrzała teraz do niedawno wyremontowanego pokoju po lewej stronie i ujrzała bruneta pochylonego nad dziecięcym łóżeczkiem.
- I wiesz, młody, ja cię wszystkiego nauczę. Będę najlepszym wujkiem na świecie, Wank i Severin mogą się schować. Tak, tylko ja i twój ojciec wyglądamy tak jak faceci powinni wyglądać. No a ty masz super mamuśkę, wiesz? Szkoda, że twój tatusiek mnie ubiegł... - urwał, gdy usłyszał cichy śmiech za plecami.
Odwrócił się i ujrzał niewysoką dziewczynę w ładnej, niebieskiej sukience, podkreślającej zgrabne nogi. Przeniósł wzrok wyżej, na sympatyczną twarz otoczoną płomiennie rudymi włosami. Uśmiechnął się, by uwydatnić swoje dołeczki, a ona odwzajemniła się tym samym.
- Jestem Amanda i z góry ostrzegam, że mam więcej dzieci niż lat, więc nawet się nie wysilaj, Richardzie. - przeszła obok niego i wzięła Andreasa Juniora na ręce.
- Dobrze mu powiedziałaś, Amuś. - zaśmiał się dumny tata, który właśnie wszedł do mieszkania. - Mogłem wziąć Severina na chrzestnego.
Freitag prychnął i wyszedł z pokoju, zostawiając ich samych. Wellinger podszedł do dziewczyny i spojrzał na swojego synka z dumą, jednocześnie zwracając się do Amandy.
- Już przyjechał. - jedyną jej reakcją było kiwnięcie głową, więc kontynuował. - Nie musisz z nim rozmawiać, posadzimy go jak najdalej od ciebie...
- W porządku, nie przejmuj się. Jestem już dużą dziewczynką. - zaśmiała się lekko.
Uśmiechnął się, zabierając jej dziecko i delikatnie popychając ją w stronę wyjścia. Nie mógł się nadziwić jak bardzo się zmieniła odkąd ją poznał. Była z pozoru o wiele bardziej otwarta, pewna siebie i częściej się uśmiechała, choć on doskonale wiedział, że w środku nosiła koszmarne wspomnienia. Jednak patrząc na nią, nikt by się tego nie domyślił.

Chrzciny Andreasa Juniora nie były szczególnie huczne, ale gości nie brakowało. Amanda siedziała pomiędzy Schusterem a Julią, żoną Wanka, którą poznała jakiś czas wcześniej. Rozmawiały ze sobą zupełnie swobodnie, przynajmniej dopóki Wank nagle im nie przerwał.
- Słuchajcie, bo ja wam muszę powiedzieć. - wszyscy posłusznie umilkli, a on kontynuował. - Wiecie, młody tak mnie zainspirował, że się wziąłem i postarałem. W każdym razie my z Julcią będziemy mieć córeczkę, więc... no wiecie, nie?
Ostatnie jego słowa utonęły w morzu gratulacji. Amanda poklepała przyszłą mamę po plecach i korzystając z zamieszania, wymknęła się na balkon.

Nie wiedziała ile czasu wpatrywała się w powoli zachodzące słońce i budzące się nocne Monachium. Za to doskonale była świadoma momentu, w którym stanął obok niej. Pięć lat pozostawiło na nim wyraźne ślady. Obserwowała go wcześniej i teraz próbowała odtworzyć swoje obserwacje.
Zmężniał.
Jego głos był mocniejszy i bardziej zdecydowany.
Jego śmiech brzmiał inaczej, bardziej gorzko.
Jego oczy nie iskrzyły się jak kiedyś. Były zmatowiałą kopią tęczówek, w których wiele razy płonęła.
- Powinnam powiedzieć, że mi przykro ze względu na twoją mamę, ale nie potrafię. - dreszcz wstrząsnął jego ciałem, gdy się odezwała.
- Cóż, jakoś sobie radzę. - stwierdził sucho, wzruszając ramionami. Była to półprawda, ale nie lubił rozmawiać o śmierci swojej matki. Nie chciał rozgrzebywać swoich uczuć, szczególnie w obecności Amandy.
- To tak jak ja. - uśmiechnęła się słabo i znów zapadła między nimi cisza pełna niedopowiedzeń.
Wydawało się, że będzie trwała w nieskończoność, jednak nagle równocześnie, idealnie zsynchronizowani jak dawniej wyrzucili z siebie pojedyncze słowa. Jej "dziękuję" zlało się z jego "przepraszam".
Oczy Karla znów zapłonęły, a jej lodowe tęczówki zaczęły topnieć pod wpływem jego spojrzenia.
Jeden, krótki moment, w którym znów byli dla siebie najważniejsi na świecie.
A potem ona odwróciła wzrok, gasząc pożar w zarodku.


***

I cóż, koniec.
Nie powiem, bez tego opowiadania będzie inaczej, bo przecież było dość długo.
A teraz czas na moje "dziękuję" i "przepraszam".
To najpierw przeproszę za wszystkie błędy i moje nieustanne narzekania. Pewnie mogło być lepiej, ale nie było tak źle.
Dziękuję Wam za Waszą obecność. Dziękuję za każdy, najkrótszy komentarz. Same wiecie najlepiej jak komentarze dodają siły na dalsze pisanie. Choć przyznam, że nie przywykłam do tak wielu pozytywnych, choć niewątpliwie hiperbolizowanych opinii.
I dziękuję Tobie, Sylwia, bo bez Ciebie by nie wyszło. Ty wierzyłaś w to opowiadanie nawet wtedy, gdy nie istniało, a później wspierałaś mnie w pisaniu tak bardzo, że prawie uwierzyłam, że potrafię. Ta historia od początku do końca była dla Ciebie i mam nadzieję, że choć trochę Ci przypadła do gustu.
Pozostaje już tylko kwestia tego, co dalej. Mówiłam o czymś nowym i będzie kiedyś, nie wiem kiedy:
http://zaczelo-sie-od-szafy.blogspot.com/ .
P.S.: podobała się niespodzianka, Julciu?