niedziela, 22 grudnia 2013

Siódemka.

Święta, nawet w Domu Dziecka, mają swoją magię, a Amanda wiedziała o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Dlatego w dzień poprzedzający Wigilię, pognała tam już przed południem. Nie miała zajęć na uczelni, przedszkole było zamknięte, więc z czystym sumieniem mogła oddać się zabawie z tymi, którzy najbardziej na świecie potrzebują miłości. Chciała im zapewnić to, czego ona nie dostała, kiedy była w ich sytuacji, czyli zająć im czas tak, by ani przez chwilę nie czekały na rodziców tak jak ona czekała na mamę.
Edith, która była wychowawczynią już wtedy, gdy Amanda tu trafiła, uśmiechnęła się ciepło na jej widok. Pamiętała cichutką, zagubioną dziewczynkę, ściskającą w rączkach misia, dlatego tak trudno było jej się przyzwyczaić, że dawna podopieczna już dorosła i sama pomaga maluchom, które przechodzą przez piekło jakiego sama doświadczyła. Dzieciaki uwielbiały Amandę i to nie tylko te najmłodsze. Każdemu poświęcała uwagę, każdemu posyłała uśmiech, każdemu pomagała w nauce, ale robiła też coś, co wykraczało poza dawanie siebie. Młodszym przynosiła zabawki i słodycze, starszym kosmetyki czy nowe piłki. Edith tylko kręciła głową, choć w rzeczywistości była wzruszona tym, co Ama robiła, zwłaszcza, że nic z tego nie miała.
Teraz nie zdążyła nawet zdjąć kurtki, a już otoczyła ją spora gromadka, domagająca się lepienia bałwana. W duchu przeklinała śnieg i zimę, ale uśmiechnęła się szeroko i pocierając zmarznięte policzki, entuzjastycznie wyraziła zgodę. Zawołała starszych chłopców, prosząc ich o pomoc i z cała grupką wymaszerowała na pole.
Z uśmiechem wpatrywała się w szesnastolatków obrzucających się śnieżkami i po chwili namysłu przyłączyła się do nich, kątem oka obserwując maluchy z uporem formujące kule.
- Dobra chłopaki, pomożemy im.
Uwinęli się z bałwanem w pół godziny, w sam raz na obiad. Amanda osobiście dopilnowała, by każdy dostał ciepłą herbatę i kręciła się przy niejadkach, nakłaniając je do każego kolejnego kęsa.
Po wspólnym zmywaniu naczyń, zaproponowała dzieciakom robienie choinkowych ozdób, bo ostatnio zajmowała się tym w przedszkolu i o dziwo wszyscy wyrazili chęć. Musiała przyznać, że wyszło całkiem nieźle. Obiecała, że jutro pomoże im ubierać choinkę i wyszła na mroźne wieczorne powietrze.

Dotarła do domu i z przyzwyczajenia nacisnęła na klamkę, po chwili orientując się, że drzwi powinny być zamknięte, bo Karl wyjechał już do swojej matki. Jednak nie były, a w środku zastała drugiego ze swoich współlokatorów, który spojrzał na nią ze zdziwieniem, a następnie szczerze się roześmiał.
- Ama, czy ty wiesz, że tutaj jest tylko minus jeden?
Dziewczyna potrząsnęła głową, odwijając szalik, którym była opatulona tak, że było widać tylko jej oczy, zdjęła czapkę i grubą puchową kurtkę, a Wellinger śledził te czynności z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Brr, zimno jest. - odpowiedziała mu, przechodząc do kuchni. - Napijesz się herbaty?
- Tak, poproszę. - poszedł za nią i rozsiadł się na krześle. - Co ty tu robisz? Karl mówił, że jest już w domu.
- No bo Karl jest już w domu.
- A ty zostajesz tutaj?
Skinęła głową, ustawiając na blacie trzy kubki. Spoglądała na nie przez chwilę, po czym odłożyła kubek Karla z powrotem do szafki.
Czuła na sobie spojrzenie Andreasa, wiedziała, że próbuje zrozumieć tę sytuację, choć nie mógł. Sama nie mogła uwierzyć, że po raz kolejny Karl, nawet nie pytając jej o zdanie, po prostu wyjechał i zostawił ją samą.
Bolało, jasne, że bolało.
Ale to był jej ból i Wellinger nie musiał o nim wiedzieć.
Uniosła kąciki ust i odwróciła się do niego.
- Nie przeszkadza mi to, wiesz, nie jestem szczególnie religijna, święta to po prostu kilka dni wolnego...
- Może pojedziesz ze mną do moich rodziców? Naprawdę nie będziesz przeszkadzać, mama zawsze mówi, że im więcej nas, tym lepiej.
- Zostanę tu.
- Nie powinnaś być sama.
- Nie będę, odwiedzę dzieciaki.
Ciche pyknięcie czajnika dało im pretekst do przerwania rozmowy. Amanda podała Wellingerowi jego herbatę i upiła łyk ze swojego kubka, nie zwracając uwagi na to, że parzy sobie usta.
Zrezygnowany chłopak wyszedł do swojego pokoju, bez pośpiechu pakował resztę rzeczy i próbował doprowadzić do względnego porządku. Gdy w końcu był zadowolony z efektu swoich działań, wyniósł torbę do przedpokoju i skierował się do kuchni, by wypić zimną już herbatę.
Amanda posłała mu roztargnione spojrzenie znad książki i wróciła do czytania.
- Będę już leciał. - oznajmił Andi, podchodząc do niej.
- Wesołych Świąt. - uśmiechnęła się, wstając.
- Tobie też, mimo wszystko. - odpowiedział, obejmując ją trochę nieporadnie. - I szczęśliwego Nowego Roku.
- Skop tyłki tym Polakom na Turnieju Czterech Skoczni. - odsunęła się od niego.
- Ok, szefie, postaram się.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, dziewczyna odetchnęła głęboko. Nie miała siły dłużej udawać, nie mogła nie pamiętać o ostatnich, również samotnych Świętach. Jednak tym razem mogła pójść do Domu Dziecka. W końcu wcale nie różniła się od swoich podopiecznych, była tak samo odrzucona, zagubiona i spragniona ciepła.

Amanda była naprawdę szczęśliwa, spędzając Wigilię z dzieciakami.
Ze wzruszeniem słuchała życzeń, które jej składali.
Ze wzruszeniem obserwowała ich radość z każdego, najdrobniejszego prezentu.
Ze wzruszeniem śpiewała razem z nimi kolędy.
Nawet plamy z barszczu na białym obrusie ją wzruszały.
Wcale nie miała ochoty stamtąd wychodzić, nawet gdy wszystkie szkraby leżały już w łóżkach.
Dopiero groźba Edith, że już więcej jej tu nie wpuści, zmusiła dziewczynę do powrotu do domu.

Tym razem mieszkanie było naprawdę puste.
Telefon nadal milczał jak zaklęty. Karl nie zadzwonił ani raz.
W zasadzie nigdy nie dzwonił, gdy był u mamy, ale tym razem bolało podwójnie.
Tak bardzo chciała wierzyć, że to tylko zły sen, że tak naprawdę Karl jest tutaj z nią.
Ale złudzenia odebrała jej już dawno temu kobieta, która ją urodziła.
Nadzieja tylko pogłębia ból.

Gdy wychodziła z łazienki w szlafroku, usłyszała chrobot klucza w zamku.
Jej serce zaczęło galopować, a twarz rozjaśnił szczery uśmiech.
Jednak zamarła, kiedy za otwartymi drzwiami ujrzała nie Karla, a Andreasa.
Wnosił do mieszkania wypchane po brzegi torby i choinkę.
- Co ty odwalasz, Wellinger?
- Nie myślałaś chyba, że zostawię Cię samą. Ubieraj się, a potem ubierzemy to drzewko o ile się nie rozsypie.
Powoli wkładała na siebie ciuchy, próbując opanować chaos sprzecznych myśli, które przebiegały przez jej głowę.
Oczywiście, że była rozczarowana, a jednocześnie mile zaskoczona.
Andi robił to, na co Karl nigdy się nie zdobył.
A przecież Welli był tylko przyjacielem. A może, aż przyjacielem?
Przyjaźń wiązała się z ryzykiem, ale była teraz gotowa zapłacić każdą cenę.

Czym tak naprawdę jest szczęście?
Czy jest jakaś jedna konkretna definicja, jakieś warunki konieczne do jego zaistnienia?
Amanda tego nie wiedziała.
Ale uśmiech nie schodził z jej twarzy, a w oczach tańczyły wesołe iskierki.
Od momentu, gdy Wellinger uplamił obrus barszczem, aż do chwili obecnej, gdy oglądała Kevina z głową opartą o ramię Andreasa.
Nie potrafiłaby wyrazić swojej wdzięczności, więc milczała.
A dla niego wystraczającym podziękowaniem były jej błyszczące radością i zaufaniem oczy.


***

Taki o to rozdzialik, stworzony pod wpływem nadciągającej świątecznej atmosfery.
Chciałabym Wam kochane życzyć naprawdę magicznych Świąt, całej rodzinki u boku, wymarzonych prezentów, smacznego jedzonka, zdrówka...
Po prostu Wesołych Świąt.
I ponieważ nie wiem czy tu coś napiszę jeszcze w tym roku, to także Szczęśliwego Nowego Roku.
Równie udanego pod skocznym względem jak tego kończącego się właśnie.
Olimpiada będzie polsko-niemiecka, ja Wam mówię.
I dziękuję Wam za Waszą obecność, za każde słowo, które tu po sobie zostawiacie, za tak pozytywne opinie na temat tego, co tu próbuję tworzyć, za te łezki wzruszenia w moich oczach, gdy czytam Wasze komentarze. Jesteście najlepsze, kochane i cieszę się, że Was mam.
I dziękuję Tobie, Sylwia, wiesz świetnie za co. Kocham Cię, łobuzie. <3
Wszystkie Was kocham, moje dziewczynki. <333
Więc podsumowując, zacytuję moje najukochańsze, najjaśniejsze słoneczko: " Życzę Wesołych Świąt... i luzu" .

sobota, 7 grudnia 2013

Szóstka.

Karl wrócił późnym popołudniem do mieszkania pogrążonego w całkowitej ciszy. Zajrzał do pokoju Andreasa i przekonał się, że go nie ma, po czym skierował się do drzwi naprzeciwko. Otworzył je, spodziewając się wszystkiego, a raczej prawie wszystkiego, bo na pewno nie tego, co zobaczył.
Amanda siedziała na łóżku zagrzebana w kołdrę w otoczeniu książek i kartek zapełnionych jej starannymi notatkami.
Nie podniosła głowy, gdy wszedł do pokoju.
Nie podniosła głowy, gdy usiadł obok niej.
Nie było krzyków, awantury, pretensji ani łez. Nie było nic, żadnej reakcji, żadnego ruchu, gestu. Ignorowała go całkowicie.
- Ama... - zaczął i urwał, nie wiedząc co powiedzieć.
- No co? - spytała, uporczywie wpatrując się w podręcznik.
- Nie rób tak. Proszę. Musiałem jechać, mama...
- Nie obchodzi mnie to, Karl. - przerwała mu i spojrzała w końcu na niego. - Rób, co chcesz, jeździj do niej nawet co tydzień.
Patrzył na nią, próbując zrozumieć, co nią kierowało. Była tak zupełnie niepodobna do siebie, tak niezwykle spokojna. To on był w ich związku tym, który wszystko łagodził. Ona była żywiołem.
I tak jak strażak nie miałby po co żyć bez ognia, tak on nie wyobrażał sobie życia bez niej.
- Chodź do mnie. - powiedział cicho. - No chodź.
Przesunęła się w jego stronę i pozwoliła mu się objąć. Wtulił twarz w jej włosy, rozkoszując się zapachem brzoskwiniowego szamponu, którego używała od zawsze.
Odwróciła głowę i pocałowała go z czułością i delikatnością.
Może i w środku cała się gotowała z wściekłości, ale nie chciała się kłócić, nie chciała go stracić.
Karl był wszystkim. Był powodem wszystkiego i efektem wszystkiego.
Karl był miłością, najczystszą formą miłości, miłości bezwarunkowej.
I uczyła się tej bezwarunkowości od niego, chciała być taka jak on.
To nieprawda, że ideałów nie ma.
Ona miała swój ideał. Realny ideał, który całował ją z coraz większą żarliwością, ideał, którego dłonie błądziły pod jej koszulką...
Ideał, który wolną ręką zrzucił wszystkie jej książki i szpargały na ziemię, po to, by doprowadzić ją do granic rozkoszy.

Leżąc w ramionach Karla, nie mogła pozbyć się wrażenia, że go oszukuje.
Bo zawsze mówiła mu o wszystkim. A teraz zwyczajnie milczała, podczas gdy on przeczesywał palcami jej włosy.
Najgorsze było to, że zamknęła się przed nim zupełnie świadomie.
Nie wyładowała swojej złości o jego wyjazd, bo nie chciała mu powiedzieć o rozmowie z Wellingerem.
Nie wiedziała dlaczego, nie wiedziała skąd w niej ta izolacja od Karla.
Przecież nie miałby pretensji, wręcz przeciwnie, byłby dumny, że w końcu się otworzyła.
Tylko skąd w niej to poczucie zdrady?
Tamta rozmowa pozwoliła jej rozliczyć się z przeszłością, ale skomplikowała jej teraźniejszość.
Amanda nie była przyzwyczajona do podobnych rozmyślań. Gdy z czymś się gryzła, po prostu mówiła o tym Karlowi, a on w jakiś cudowny sposób rozwiązywał jej problemy.
Zgrzyt klucza w drzwiach wejściowych przestraszył ją. Niechętnie wysunęła się z ramion Geigera i usiadła na łóżku.
Karl westchnął cicho i wyszedł z pokoju, by przywitać się z Andreasem. Słyszała ich głosy, tak od siebie różne, a teraz niemal równie bliskie.
Pokręciła głową, próbując się doprowadzić do porządku.
Sięgnęła po jedną z książek i wróciła do nauki.

Wtorkowe popołudnie nadeszło dla Amandy zdecydowanie za szybko, ale widząc te iskierki w oczach Karla, cieszyła się razem z nim.
Oczy Wellingera pewnie wyrażały to samo, jednak konsekwentnie unikała jego spojrzenia.
Szła pomiędzy nimi z pochyloną głową, po raz kolejny pogrążona we własnych myślach.
Najbliższe miesiące będą dla niej prawdziwą katorgą, nieustanną samotnością i ciągłą tęsknotą.
Za Karlem, za jego miłością i uśmiechem.
Za jego ramionami będącymi najszczelniejszą barierą odgradzającą ją od wszystkiego co złe.
Ale choć trudno jej było to przyznać nawet przed sobą, a tym bardziej zrozumieć, także za Wellingerem.
Za jego milczącą obecnością.
Za przelotnym, zakłopotanym spojrzeniem jego błękitnych oczu, gdy wpadali na siebie przed drzwiami do łazienki.
Była mu wdzięczna za to, że się nie narzucał. Po tamtej rozmowie nie wykonał żadnego zbędego ruchu i nie powiedział nic Karlowi.
Teraz miała zostać sama.
Teraz, gdy jej pozornie uporządkowane w ostatnich latach życie, zaczynało ją przerastać.
Kiedyś to wszystko było bardzo proste. Nie wiedziała czym jest miłość, jak to jest zależeć od drugiej osoby, martwić się o nią, ufać jej...
Pojawił się Karl i nauczył ją kochać.
Pokazał jej cudowny świat uczuć i banalnych, codziennych sytuacji, które sprawiały jej niezwykłą radość.
Każdy poranek z padającymi przez okno promieniami słońca i równie promiennym uśmiechem ukochanego.
Każdy kubek herbaty, który wsadzał w jej dłonie, gdy spędzała długie godziny na książkami.
Każdy spalony tost i te kuchenne wygłupy, gdy Karl paprał się w bitej śmietanie.
Każdy wspólny spacer, wspólne zakupy.
Każdy wieczór na ławeczce na balkonie w całkowitej ciszy.
Dla niej to właśnie było szczęście.
A potem pojawił się Andreas i uświadomił jej, że nie tylko Karl jest godny zaufania.
Ale tym samym zaburzył jej szczęście.

Nienawidziła pożegnań. Ale byli już na dworcu i nie mogła tak po prostu uciec.
Andreas odszedł kilka kroków, dając im odrobinę prywatności.
Spojrzała w oczy Karla, na ten jego uśmiech z uniesionym jednym kącikiem warg.
Z trudem hamowała łzy.
Poprawiła mu czapkę, dostając w odpowiedzi cichy śmiech.
A potem otoczył ją ramionami, uderzyło w nią jego ciepło i ten zapach.
Zapach Karla.
Zapach miłości.
Puścił ją i odszedł szybko, bo nie chciał utrudniać tego rozstania ani sobie ani jej.
Skierowała się w stronę wyjścia, ale drogę przeciął jej Wellinger.
Ze zdziwieniem podniosła wzrok i dostrzegła spokojne błękitne spojrzenie. I uśmiech pełen otuchy.
Zesztywniała, gdy delikatnie ją objął, jednak po chwili dotarła do niej kolejna porcja ciepła.
I zapach.
Zapach Wellingera.
Zapach przyjaźni.
Ale czy tylko?

piątek, 15 listopada 2013

Piątka.

Andreas siedział w salonie, czekając na powrót Amandy, a robił to na prośbę Karla. Pił już trzecią kawę, a mimo to oczy same mu się zamykały.
Jego relacje z dziewczyną stawały się stopniowo coraz lepsze, choć zbyt często się nie widywali. Początkowo dziwiła go ta jej ciągła nieobecność, w końcu nie wytrzymał i zapytał o to Karla. Ten ze słabym uśmiechem opisał mu jej plan dnia, który wprawił Wellingera w niemałe zdumienie. Studia, praktyki w przedszkolu, wolontariat w domu dziecka i nocna praca w barze od poniedziałku do piątku, dzień w dzień, nie miał pojęcia jak to możliwe, że ona jeszcze normalnie funkcjonuje. Sam rozdzielał czas pomiędzy studia i treningi, co było dla niego wystarczająco męczące.
Październik minął mu w oka mgnieniu, a listopad dłużył się niemiłosiernie. Potrzebował skoków, konkursów, wyjazdów, przełamania tej monachijskiej rutyny.
Zgrzyt klucza w zamku przyjął jak zbawienie. Amanda pomachała mu ze zdziwioną miną i po zdjęciu butów weszła do salonu.
- Czekałem na ciebie, bo Karl mnie prosił, żebym ci przekazał, że pojechał do domu. - wyrzucił z siebie to zdanie jakby było jednym słowem.
Jej reakcja zupełnie go zaskoczyła. Najpierw cała zesztywniała, potem zaczęła głęboko oddychać, a na końcu wyszła bez słowa i po chwili usłyszał głuchy trzask drzwi do łazienki.
Wyniósł kubek do zlewu i poszedł spać.

Rano jednak zaczął się martwić, bo Amanda nie siedziała w kuchni jak to miała w zwyczaju w soboty i niedziele. Zajrzał nawet do przedpokoju, by upewnić się, że nie wyszła gdzieś, gdy spał, ale jej skórzana kurtka wisiała przy drzwiach.
Coś tu bardzo mocno nie grało.
Podszedł do ich pokoju, jednak gdy miał już zapukać, zawahał się. Może po prostu spała, w końcu nie byłoby to nic dziwnego.
Postanowił pójść na spotkanie z kolegami ze studiów, ostatnie przed rozpoczęciem sezonu.

Wrócił do domu późnym wieczorem. Amanda siedziała w salonie w za dużej bluzie z miską chipsów na kolanach i pilotem w dłoni. Ściągnął na siebie jej przelotne spojrzenie, wzruszyła ramionami i zaczęła przerzucać kanały. Usiadł obok niej i sięgnął po chipsa, ale odsunęła je od niego.
- Nie truj się tym gównem. - na jej ustach pojawił się grymas, który chyba miał być uśmiechem.
- A ty możesz?
- Nikt nie będzie za mną płakał. - wsadziła do ust całą garść.
- Ama... no weź przestań, co? Przecież jutro wróci.
- Nic nie rozumiesz. - postawiła miskę na ławie i wyszła na balkon.
Westchnął przeciągle i poszedł za nią.
Stała oparta łokciami o balustradę z głową skierowaną w dół.
- Idź stąd. Przeziębisz się.
- Przestań, do cholery. Nie jesteś moją matką. - doszedł do niej i otoczył ją ramionami.
Zesztywniała jak zawsze, gdy się przypadkiem dotknęli, ale po chwili wyprostowała się i oparła plecami o jego tors.
Pociągnął ją w stronę wyłożonej poduszkami ławeczki.
- Chcesz pogadać?
Popatrzyła na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wytrzymywał jej spojrzenie, aż w końcu kiwnęła głową.
- Przynieś piwo, dobra?
Wrócił z dwoma puszkami, wręczył jej jedną i usiadł obok.
Dziewczyna otworzyła i pociągnęła spory łyk. Podciągnęła kolana do klatki piersiowej i milczała. Tylko Karl znał jej historię. I to się miało nie zmienić, ale odczuwała teraz irracjonalną potrzebę, by opowiedzieć o wszystkim Andreasowi.
Ciągle budził w niej lęk, jednak stopniowo zastępowało go poczucie, że może mu zaufać.
Nie chodziło nawet o niego samego, po prostu musiała w końcu zacząć ufać ludziom.
A spośród wszystkich ludzi poza Karlem, to właśnie siedzący obok chłopak był jej najbliższy, nawet jeżeli nie przyznawała tego sama przed sobą.
Poczuła na swojej powoli zamarzającej dłoni jego ciepłą i silną dłoń.
I podjęła decyzję, nie myśląc jeszcze o konsekwencjach. Rozpaczliwie potrzebowała przyjaciela.
- Moja matka... zostawiła mnie. - każde kolejne słowo sprawiało jej ogromny ból, a zarazem ulgę. - Miałam pięć lat, kiedy uznała, że za pieniądze, które przeznacza na moje utrzymanie, może kupić sobie kilka razy więcej działek i butelek wódki. Nie wiem kto jest moim ojcem. Znaczy, nie pamiętam go, wtedy był podobno w więzieniu. W domu dziecka nie było tak źle, ale znalazła się dla mnie rodzina zastępcza. Wiesz, nie byłam łatwym dzieckiem, dość szybko mnie oddali. To się powtarzało kilka razy, później zaczęłam uciekać. Z reguły trafiałam do domu dziecka, ale po ostatniej ucieczce nie chciałam tam wracać, nie chciałam trafić do kolejnych pełnych zapału ludzi, którzy prędzej czy później i tak mnie zostawią. Wylądowałam na ulicy.
Umilkła i rękawem bluzy otarła swoje policzki. Łzy wypływały z niej mimowolnie, tak jak słowa. Czuła się coraz bardziej wolna od tych wszystkich zakorzenionych w niej głęboko emocji. Oparła głowę o ramię Wellingera i wciągnęła nosem chłodne listopadowe powietrze.
- Dopóki miałam pieniądze albo rzeczy, które mogłam sprzedać, wszystko było w porządku. Pod miastem są stare opuszczone budynki, gdzie w końcu trafia każdy, kto żyje na ulicy. Jest tam nawet prysznic, wiesz? Niektórzy wpadają tam na kilka dni, inni zostają na długo. Taka stała grupa rządzi się swoimi prawami. Kiedy mnie do niej przyjęli poczułam się, jakbym zyskała rodzinę. Oni organizowali jedzenie i inne takie. Ja nie brałam, ale to w zasadzie nie miało znaczenia i tak dostawałam działkę. Oddawałam ją komuś innemu w zamian za dodatkową kromkę chleba lub coś podobnego. Każdego dnia graliśmy w karty, przegrany zajmował się dostawą. Ja pierwszy raz przegrałam po roku mieszkania tam i po tym jak wyszłam na miasto, już nie wróciłam.
Sięgnęła po puszkę, ale tym razem tylko umoczyła w niej wargi.
- Poznałam Karla. Zaoferował mi swoje mieszkanie, rozumiesz? Nawet mnie nie znał, ale mi zaufał. Był taki inny niż ludzie, których znałam. Szczery, bezinteresowny... a kiedy powiedział mi, że mnie kocha, to oszalałam ze szczęścia.
Głos zaczął jej się łamać, więc przerwała i zamknęła oczy, przywołując do siebie wspomnienie tamtego sylwestra, poprzedzającego jej siedemnaste urodziny.

Po jedenastej wyszli ze swojej małej kawalerki na zasypane śniegiem ulice Monachium. Bez konkretnego celu plątali się po mieście. Stary dzwon przy niewielkim kościele rozpoczął w końcu wybijanie wyczekiwanej dwunastki. Wtedy Karl ujął jej dłoń i uśmiechnął się szeroko. Wpatrywał się w jej zaczerwienione od mrozu policzki, zbierając się na odwagę, po czym podniósł wzrok i wśród wystrzałów petard z jego ust wydobył się słaby szept, którego nie mogła usłyszeć. Przysunął się do niej bliżej i wypowiedział te słowa głośniej, jednak w tym samym momencie z pobliskiego baru wytoczyła się grupa dość głośnych imprezowiczów. Geiger stracił cierpliwość, zaśmiał się i krzyknął:
- Kocham cię, Ama!
Te słowa jeszcze dłuższą chwilę odbijały się echem, bo jak na złość, gdy on wrzasnął wokół zapanowała całkowita cisza, przerwana w końcu oklaskami podchmielonego towarzystwa spod baru.
Pocałował ją swoimi niedoświadczonymi wargami, sprawiając, że do dzisiaj drżała na wspomnienie tamtej cudownej rozkoszy.
- Ja ciebie też, Karl. - wyszeptała w jego odmrożone ucho.


- A potem przedstawił mnie swojej matce. - to zdanie sprawiło jej tylko ból.
Przeszłość zostawiła daleko za sobą, opowiadając o niej miała wrażenie, że mówi o kimś innym.
Ale z tym jak potraktowała ją pani Geiger nadal nie umiała się pogodzić.
Tak samo jak nie umiała się pogodzić z tym, że mimo to Karl teraz u niej jest.
Bez słowa podniosła się i poszła do swojego pokoju.
Nie mogła więc usłyszeć tego, co powiedział Wellinger.
Nie mogła zobaczyć w jego oczach dziwnego błysku.
Nie mogła się nawet domyślić, jakie wrażenie wywarła na nim jej opowieść.

piątek, 25 października 2013

Czwórka.

Ciche pukanie do jego pokoju wyrwało go z zamyślenia. Założył koszulkę i nacisnął klamkę.
Uśmiechnął się niepewnie na widok Amandy.
Spojrzała na niego obojętnie, a przynajmniej miała nadzieję, że tak to wyglądało. Nie chciała jawnie okazywać mu swojej niechęci, zgodziła się przecież żeby z nimi zamieszkał. Jednak z każdą chwilą żałowała tej decyzji. Jego obecność ją krępowała. Było w nim coś, co odbierała jako zagrożenie.
Bezpieczeństwo dawał jej jedynie Karl, tylko jemu ufała i nie była gotowa na zaakceptowanie kolejnej osoby w swoim życiu.
Wellinger nie był uciążliwym lokatorem, mimo że spędził w jej mieszkaniu dopiero jeden dzień, tego była już pewna.
Ale świadomość, że jest, że dzieli ich tylko jedna ściana, była paraliżująca.
- Hm, zrobiłam obiad. Więc jak lubisz lasagne to chodź. - ten krótki komunikat zakończyła już obrócona do niego plecami.
Słyszała za sobą jego kroki.
Czuła na sobie jego spojrzenie.
Jakie było?
Oceniające?
Kpiące?
Wiedziała, że wystarczy spojrzeć przez ramię, by się o tym przekonać. Ale nie mogła się na to zdobyć.
Skierowała swój wzrok na Karla, który już pałaszował swoją porcję. Posłał jej ciepły uśmiech, wyglądający niezwykle komicznie, gdyż jego policzki ciągle były wypełnione jedzeniem.
- Jedz, jedz, chomiczku... - w drodze do szafki po dodatkowy talerz otarła się o jego plecy.
Dla kogoś innego to zupełnie przypadkowe zetknięcie się dwóch ciał nie miałoby znaczenia.
Dla niej miało.
Każdy dotyk Geigera, nawet taki nieświadomy i wymuszony, był niezwykle cenny.
Może dlatego, że tylko jego do siebie dopuszczała.
Może dlatego, że tylko on był dla niej czuły.
Ale przede wszystkim dlatego, że tak bardzo go kochała.
Postawiła przed Wellingerem parujący talerz i ponownie przecisnęła się obok Karla do swojego ulubionego miejsca przy oknie.
Jedli w milczeniu. Drażniło ją to, bo o ile cisza między nią a Geigerem miała swój wydźwięk, to gdy byli we trójkę, stawała się nie do wytrzymania.
Przełknęła kęs, zbierając się w sobie, po czym wypowiedziała pierwsze słowa jakie przyszły jej na myśl:
- Zagramy w karty?

Jakąś godzinę później, po czterech rozdaniach, które padły łupem Amandy, Wellinger nie wytrzymał i wybuchnął:
- Ty coś ściemniasz. Nawet Freitag nie ma takiej dobrej passy.
Dziewczyna obdarzyła go pobłażliwym uśmiechem, w którym czaiła się nutka przeprosin. Wręczyła mu przetasowane karty, mówiąc:
- Trudno się wyzbyć starych nawyków.
- Grałaś kiedyś na poważnie? - pytanie Wellingera padło jakby od niechcenia i Amanda wcale nie musiała na nie odpowiadać, jednak Karl zesztywniał, gdy je usłyszał. Rzucił jej niespokojne spojrzenie, ale ona patrzyła prosto na Andreasa.
- Na bardzo poważnie. I nie miałam w zwyczaju przegrywać.
Wellinger milczał, mając świadomość, że być może właśnie dowie się o niej czegoś.
Nie rozczarował się, Amanda pociąganęła ten wątek dalej.
- Przegrałam tylko raz, chociaż z perspektywy czasu, chyba tylko wtedy tak naprawdę wygrałam, bo dzięki tamtej porażce poznałam Karla...
Dziewczyna umilkła, nie zamierzała dzielić się z nikim wspomnieniem tamtego chłodnego letniego dnia.

Już myślała, że jej się uda. Wszystko przebiagało sprawnie aż do momentu przejścia przez te cholerne czujniki, które zamigotały na czerwono i zaczęły wyć jak oszalałe. Amanda starała się zachowywać normalnie, nie zatrzymała się, pewnym krokiem podążała przed siebie. Była przy samych drzwiach, które automatycznie otworzyły się przed nią, gdy usłyszała głośne: “Zaczekaj!". Nie miała wątpliwości, że chodzi o nią.
Rzuciła się do ucieczki, choć była świadoma, że nie ma żadnych szans. Była zbyt słaba, ostatni raz jadła trzy dni temu, nawet gdy szła kręciło się jej w głowie.
Jednak instynkt kazał jej biec. Czuła, że to wszystko dobrze się skończy.
Skręciła gwałtownie i rozejrzała się po zatłoczonej ulicy.
Myśl, kurna, myśl.
Jej wzrok padł na chłopaka, który ściskał w ręku plan miasta.
To była jej szansa, ryzykowna, ale jednak.
Ułamek sekundy później wpadła temu kolesiowi w objęcia, szepcząc mu do ucha:
- Proszę, obejmij mnie na chwilę.
Zamknęła oczy, modląc się w duchu, by jej posłuchał.
Poczuła jego ręce na swoich biodrach w tym samym momencie, gdy do jej uszu dotarło posapywanie.
Gdy dźwięk stał się cichszy, odsunęła się od chłopaka i uśmiechnęła się, dostrzegając sylwetkę ochroniarza na drugim końcu ulicy.
Już miała odejść, jednak jej wybawca dotknął jej ramienia.
Obróciła się gwałtownie z zamiarem opieprzenia kolesia, no bo co on sobie wyobrażał?
Nie dane jej było wypowiedzieć chociaż słowa, bo silny ból głowy niemal zwalił ją z nóg. Przytrzymała się chłopaka, próbując odzyskać stabilizację, ale nie było to łatwe zadanie.
- Wszystko w porządku?
- Gówno jest w porządku, wiesz? Nie no, skąd masz wiedzieć. Przecież zwiedzasz sobie Monachium i jesteś happy.
Zamiast zareagować, patrzył na nią spokojnie.
Wkurzyło ją to jeszcze bardziej, bo była boleśnie świadoma co dostrzegają jego ciemne oczy.
Przybrudzoną dziewczynę w znoszonych ciuchach.
Zapadnięte policzki, patykowate nogi, zniszczone blond włosy.
- Chyba powinnaś coś zjeść. Może pójdziemy... - urwał, widząc jej zdenerwowanie.
- Chcesz, kurwa, zbawiać świat? - spytała i splunęła mu pod nogi. - W dupie mam twoją litość.
Złapał ją za rękę i zaciągnął do najbliższej knajpy. Odsunął jej krzesło i siłą ją na nim posadził.
Zajął miejsce naprzeciwko i wręczył jej menu.
Spojrzała na niego z rozbawieniem.
- Nie mam kasy. - oznajmiła to tonem, z którego można było wywnioskować, że rozmawia z osobą niepełnosprawną umysłowo.
- Ale ja mam. To na co masz ochotę?
Mierzyli się wzrokiem przez całą wieczność, aż w końcu Amanda skapitulowała.
- Naleśniki z bitą śmietaną.
Uśmiechnął się słabo i zamówił dwie podwójne porcje.
- Tak w ogóle to jestem Karl.
- Gertruda.
Zaśmiał się cicho i spytał:
- A tak serio?
- Amanda. - umknęła spojrzeniem w bok. Nie była w stanie zwyczajnie patrzeć na tego chłopaka. Miała wrażenie jakby próbował ją rozgryźć i był blisko prawdy.
Gdy przyniesiono jedzenie, musiała powstrzymać się przed wepchnięciem jednocześnie czterech naleśników do ust. Zaczęła kroić je na malutkie kawałeczki i sukcesywnie je zjadała.
Kiedy ich talerze były już puste, Karl odezwał się ponownie.
- Słuchaj, wynająłem dzisiaj mieszkanie w Monachium. Gdybyś chciała to możemy tam pójść...
- Nie prześpię się z tobą. Wolę być brudna i głodna niż się puszczać.
Chłopak wzniósł oczy do nieba i pokręcił głową.
- Nie chcę z tobą spać. Po prostu...
- Aż tak jestem odrażająca?
- Amanda, posłuchaj mnie, ok? Będziesz sama w tym mieszkaniu, ja wprowadzę się dopiero we wrześniu.
- I co, niby tak po prostu zostawisz mi chatę i w ogóle?
Uśmiechnął się pod nosem.
- Powiedzmy, że będziesz mi kwiatki podlewać, ok?
- Czego ty ode mnie chcesz?
- Chcę ci pomóc. Przecież widzę, że nie jesteś głupia, nie ćpasz, po prostu dostałaś od życia kopa w tyłek i ktoś cię musi wyciągnąć z tego bagna.
- I to będziesz ty?
- Jeśli się zgodzisz.
Czekał na jej decyzję.
Ale ona naprawdę nie miała wyboru. Jej jedyną alternatywą był powrót do...
- No dobra, niech będzie.
Wtedy myślała, że znalazła ciepły kąt i prysznic.
Nie była świadoma jak bardzo zmieni się jej życie.
Jak wielką rolę zacznie odgrywać w nim Karl.

piątek, 11 października 2013

Trójka.

W końcu wysiedli z windy. Amanda pociągnęła klamkę w dół, a gdy drzwi nie ustąpiły, zapukała energicznie. Karl otworzył niemal w tym samym momencie.
W pierwszym odruchu uniósł brwi, ale szybko zdziwioną minę zastąpił charakterystyczny dla niego uśmiech.
Pocałował dziewczynę, tylko w czoło, ale w tym z porozu banalnym geście dało się dostrzec coś wyjątkowego.
Jakby to był sekretny, znany tylko im, język.
Język miłości.
Jedyny i niepowtarzalny.
Geiger spojrzał na Amandę wzrokiem przepełnionym oddaniem i głębokim uczuciem.
Wellinger nie widział twarzy dziewczyny, ale domyślał się, że wyraża to samo.
I poczuł się jak intruz.
Nieproszony gość, który nigdy nie zrozumie sensu i magii takich chwil.
Ten, który będzie zakłócał nadawanie uczuciowych fal.
Amanda odwróciła się do niego z szerokim uśmiechem i zamaszystym gestem zaprosiła go do środka.
- Tu jest twój pokój. - wskazała drzwi po prawej stronie i skierowała się do kuchni.
Karl sięgnął po jedną z walizek z zakłopotaniem wypisanym na twarzy i wniósł ją do pomieszcznia, które miał zajmować Andreas, po czym zostawił go samego.
Welli usiadł na rozkładanej sofie, rzucił okiem na proste meble i pastelowo zielone ściany. Prawdopodobnie po raz ostatni widział tu tak idealny porządek, bo fanem sprzątania zdecydowanie nie był.
Ale ta myśl wyleciała z jego głowy tak szybko jak się pojawiła.
Bo coś mu w tym wszystkim nie pasowało.
Może i Karl nie był zbyt rozmowny, ale zdarzało mu się opowiadać czasem o swojej dziewczynie.
Kreował ją na delikatną bezbronną istotkę, którą ciągle trzeba się opiekować. Takie trochę ciepłe kluchy.
Umysł Wellingera podsuwał mu w takich chwilach obraz przeciętnej dziewczyny z lekką nadwagą, noszącej okulary w grubej oprawie.
Rzeczywistość była zupełnie inna.
Amanda na pewno nie była przeciętna. Była pewną siebie, uśmiechniętą kobietą. Przynajmniej dopóki byli sami.
Przy Geigerze wydawała się być niezwykle spokojna, stateczna, dojrzała...
Może zbyt krótko ją znał, w zasadzie w ogóle jej nie znał, ale czuł, że ta różnica nie była przypadkowa.
Wzbudzała w nim niepokój, a zarazem dziwną fascynację.
Zastanawiał się, czy Karl ją tak naprawdę zna, czy nie jest tak, że wyobraził ją sobie w jakiś sposób, a ona dostosowała się do tego wyobrażenia.
Zanim zasnął, zdążył dojść jeszcze do wniosku, że za dużo myśli.


Następnego ranka, choć większość ludzi uznałaby godzinę siódmą w niedzielę za świt, Amanda siedziała w kuchni z miseczką płatków wymieszanych z jogurtem o smaku owoców leśnych i czytała książkę.
Dla osoby z jej przeszłością taki sielski obrazek był ziszczeniem dawnych marzeń. Cisza, spokój, dach nad głową, jedzenie... dziewczyna potrafiła docenić to, co dla większości było normą.
A książka? Szkoła była jedynym czynnikiem łączącym ją z rówieśnikami, dlatego zawsze trzymała się jej kurczowo. Nie przerwała nauki w nawet najtrudniejszych momentach swojego życia. Nie traktowała jej nigdy jako obowiązku, dla niej był to przywilej, coś, co wyróżniało ją z jej środowiska.
Nagłe, zupełnie niespodziewane chrząknięcie, sprawiło, że aż się wzdrygnęła. Podniosła wzrok znad czytanego tekstu, by ujrzeć Wellingera, opierającego się o framugę kuchennych drzwi.
- Mógłbyś się ubrać. - rzuciła, po tym jak zorientowała się, że jego strój stanowią krótkie spodenki i klapki z Adidasa.
Uśmiechnął się w odpowiedzi i usiadł przy drugim końcu stołu. Mierzyli się wzrokiem, żadne nie chciało przegrać tej wymiany spojrzeń, w końcu jednak Andreas przeniósł swoje zainteresowanie na zegar, którego wskazówki informowały, że jest dziesięć po siódmej.
Ziewnął przeciągle, rozglądając się po pomieszczeniu, starannie omijąc miejsce zajmowane przez dziewczynę.
- Jeżeli liczysz na to, że zrobię ci śniadanie, to się mylisz. - uśmiechnęła się uroczo, oblizując łyżeczkę.
- No to będziesz miała na sumieniu moją śmierć głodową.
- Mamusia nie nauczyła jak się kanapeczki robi?
- Ale na szczęście Ciebie nauczyła.
Amanda podniosła się, tłumiąc narastającą w niej złość. Wsadziła miskę do zlewu, wróciła się po książkę i opuściła kuchnię, zostawiając Wellingera z jeszcze większą liczbą pytań.
Zupełnie nie rozumiał dlaczego tak bardzo chciał poznać odpowiedzi.
I czemu zależało mu na bliższym poznaniu tej dziewczyny.
Jak do tej pory była dla niego wielkim znakiem zapytania.
A ludzie mają to do siebie, że chętnie brną w nieznane. Niestety.

czwartek, 26 września 2013

Dwójka.

Wokół szalał sztorm.
Niemal czarne niebo z dużą częstotliwością rozjaśniały błyskawice.
Amanda obserwowała nieokiełznany żywioł z kajuty.
Grad rytmicznie uderzał o szybę, ale nie wzbudzało to w dziewczynie strachu.
Nie musiała się bać, była przecież bezpieczna.
Czuła się tak pewnie, że opuściła ciasne pomieszczenie i stanęła przy burcie.
Wiatr rozpoczął zabawę z jej włosami.
Grad uderzał w nią z każdej strony.
Piorun huknął tuż nad jej głową.
Ale ona była spokojna.
Dopóki znajdowała się na statku nie czuła się zagrożona.
Nie przewidziała jednak nadejścia ogromnej fali, która zalała pokład i ścięła ją z nóg.
Próba podniesienia się sprawiła, że wpadła do lodowatej wody.
Jej statek zaczął się oddalać.
Sama nie miała siły, by utrzymać się na powierzchni.
Tafla wody zamknęła się nad nią i zaczęła opadać na dno...

Wybudzenie się z koszmaru miało być ukojeniem.
Ale nie było.
Bo czuła chłód z prawej strony. A stamtąd powinno bić ciepło. Ciepło Karla.
Znajome i potrzebne.
Gdy otworzyła oczy, przekonała się jak bardzo brutalna potrafi być rzeczywistość.
Bo nie było go nawet w pokoju.
A ona nie była przyzwyczajona do takich sytuacji.
Bo to ona zawsze wstawała pierwsza.
Bo zawsze celebrowali sobotnie poranki.
Nie chciała budzić się samotnie.
Wstała, rzucając tęskne spojrzenie w stronę łóżka.
Ale bardziej niż łóżka potrzebowała Karla.
Znalazła go w kuchni, opartego o okienny parapet.
Już miała podejść i wtulić się w jego wygięte w łuk plecy, by nabrać sił na rozpoczynający się dzień.
Nie pragnęła niczego innego.
Ale jedno słowo zatrzymało ją w pół kroku.
To najbardziej znienawidzone ze wszystkich słów.
Wypowiedziane przez Karla do telefonu.
Wyjaśniające czemu był na nogach o tak nieludzkiej godzinie.
Mamo.
Chyba wiedźmo.
Krew w żyłach Amandy z pewnością przekroczyła dozwoloną prędkość.
Całe opanowanie, którego uczył ją Karl, poszło się jebać.
Przebiegła przedpokój i wpadła do łazienki.
Wykorzystując całą siłę swoich drobnych rąk, trzasnęła drzwiami.
Pośpieszne kroki Karla mieszały się z dźwiękiem rozstrzaskującej się szyby.
Kilka odłamków prysnęło w jej stronę, kalecząc jej skórę, ale była zbyt wściekła, by zwrócić na to uwagę.
- Mamo, muszę kończyć, mamy mały przeciąg. - słowa chłopaka spowodowały u niej wybuch histerycznego śmiechu.
Cóż, przecież zdaniem jego matki, tym właśnie była.
Wariatką.
Szmatą.
Nic nieznaczącym zerem.
Nie zorientowała się kiedy Karl znalazł się przy niej. Sięgnął po jej krwawiącą dłoń, ale mu ją wyrwała.
Wcale nie chciała się uspokajać.
Chciała, żeby jego matka w końcu przestała mieć na niego wpływ.
Ale nie była głupia.
Wiedziała, że to nierealne marzenie.
Ułamek sekundy później na policzku Geigera powstał czerwony ślad po solidnym uderzeniu.
Ta bezsilność ją wykańczała. Nie miała siły walczyć. Ani udawać.
A on był spokojny.
Jak zawsze.
Przyglądał się jej w milczeniu, po czym niezdarnie i ostrożnie, ale z ogromem czułości, otoczył ją ramionami.
I czekał.
Bo czas rozwiązywał ich kłótnie.
On nie był gotowy na konfrontację.
Ale za to był cierpliwy.
Kochał ją.
Mimo jej wad. Tak wielu wad. Może nawet zbyt wielu wad.
Ale kocha się człowieka, a nie nieistniejący ideał.
A człowiek ma wady.
W końcu oparła głowę o jego tors.
Trwali tak w milczeniu, świadomi, że słowa nie są potrzebne.
Bo słowa mogłyby wywołać kolejny pożar.
I straż mogłaby nie dotrzeć na czas.

W milczeniu opatrywał jej rany, wysłuchując masy przekleństw z jej ust.
Uśmiechał się pod nosem, bo taką właśnie ją poznał.
Jej ostry, wulgarny język był jej nieodłączną częścią.
Reliktem jej przeszłości. Takim, który mógł zaakceptować.

- Przepraszam. - dotknęła palcami jego policzka, uśmiechając się łagodnie.
W odpowiedzi pocałował jej dłoń.
Nie usprawiedliwiał jej zachowania, próbował ją zrozumieć.
Taka była.
Taką ją kochał.
Pełną sprzeczności.
Nieobliczalną.
Bo nie udawała, nie kłamała, była sobą.
Jego Amandą.
Jego iskierką.
Jego gwiazdką zdjętą z nocnego nieba.
Była dla niego wszystkim.

Odsunęła się od niego i zniknęła w sypialni.
Zmiótł szkło i wyciągnął pozostałości szyby z drzwi.
Wyrzucał to wszystko do śmieci, gdy stanęła za nim.
- Idę na zakupy.
Skinął głową, ale się nie odwrócił.
Pocałowała go w kark z lekkim westchnięniem.
A potem trzasnęły drzwi.


Stał na chodniku z dwoma walizkami i torbą przewieszoną przez ramię.
Nikt nie prosił go o autograf.
Nikt nie chciał z nim zdjęcia.
Nikt nie piszczał na jego widok.
Ludzie mijali go, niektórzy rzucali na niego okiem, inni całkiem go ignorowali.
Jego raj miał od dzisiaj nazwę.
Monachium.
To już nie zapadła dziura, gdzie wszyscy znają jego i całą rodzinkę.
To miasto, w którym każdy żyje własnym życiem.
Tego właśnie chciał.
Chyba naprawdę był w czepku urodzony.
Sięgnął po telefon, w którym miał zapisany adres.
Rosenstrasse 17/9
I gdzie to niby jest? W lewo? W prawo?
Tak, z jego orientacją w terenie było zdecydowanie źle.
- Przepraszam... - zwrócił na siebie uwagę przechodzącej dziewczyny.
Uśmiechnęła się na jego widok.
- Jesteś już? No to idziemy. - powiedziała i ruszyła dalej.
Stał w miejscu jak wmurowany.
Po dwóch krokach odwróciła się w jego stronę i pokręciła głową. Przemierzyła ponownie dzielącą ich odległość i wyciągnęła do niego rękę.
- Amanda. - rzuciła, a gdy nadal wpatrywał się w nią cielęcymi oczami, dodała: - Dziewczyna Karla.
Ta informacja przywróciła mu zdolność myślenia. Uścisnął jej dłoń, bez słowa, przecież wie kim jest.
Wyciągnęła rączkę z jednej walizki i zaczęła ciągnąć ją za sobą.
Chwycił szybko drugą i podążył za nią.
- Dałbym sobie radę. - stwierdził. - Serio.
- Nie wątpię. - zatrzymała się pod jedną z pomalowanych na ciemnobrązowo klatek.
Obserwował jak wbija jakieś cyfry, po czym usłyszał charakterystyczny dźwięk i uprzedził jej rękę sięgającą do klamki.
Pociągnął drzwi do siebie i poczekał aż wejdzie.
Spotkali się ponownie przy windzie, której oczywiście jeszcze nie było.
W końcu jakiś dziwny gong oznajmił, że mogą wsiadać.
Tym razem była szybsza i sama sobie otworzyła. Wszedł za nią, zauważył, że wcisnęła czwórkę.
Nie miał pojęcia o czym z nią rozmawiać, więc milczał.
Nie tak wyobrażał sobie dziewczynę Karla.
Zdecydowanie nie tak.

piątek, 6 września 2013

Jedynka.

Amanda wyszła z baru tylnym wyjściem.
Przeklinała się w duchu za to, że nie zabrała butów na zmianę. Spacer w szpilkach przez pół miasta o tej porze i przy tym stopniu zmęczenia nie był zbyt kuszący. Nie zamierzała jednak zamawiać taksówki, bo z pewnością wydałaby na nią wszystkie dzisiejsze napiwki. Po zerknięciu na zegarek stwierdziła, że jednak wczorajsze.
Wyszła zza budynku i skręciła w lewo, gdy poczuła czyjeś ręce na swojej talii.
Krzyk zamarł jej na ustach, ciało zesztywniało, a przez głowę przewinęły się wspomniania podobnych sytuacji sprzed kilku lat.
Wiedziała, że ma tylko jedną szansę na uwolnienie się.
Zaczęła się odwracać, gotowa uderzyć kolanem tam, gdzie faceta boli najbardziej, gdy przy uchu usłyszała szept.
- Cześć kochanie. - ukochany głos sprawił, że całkiem się rozsypała. Oparła głowę o tak doskonale znane zagłębienie w jego szyi.
Jej oddech powoli się uspokajał.
- Co ty tu robisz? - spytała, odsuwając się, by spojrzeć w jego ciemne oczy.
Oczy, które od zawsze patrzyły na nią tak samo.
Oczy, które w każdej chwili były przepełnione miłością i troską.
Jej Karl.
Jej miłość i ostoja.
Ten, który wyciągnął ją z życiowego bagna.
I ten, który dał jej nadzieję na normalną przyszłość.
Karl, na którym budowała swój świat.
Karl, który był najważniejszą częścią tego świata.
- Przyjechałem po ciebie. - uśmiechnął się, otwierając jej drzwi do samochodu.
Wsiadła i zapięła pas.
Gdy chłopak pojawił się za kierownicą, odpięła go, by zasmakować jego ust.
Całowali się bez pośpiechu, z pełnym zaangażowaniem.
W końcu Karl oderwał się od niej i z czułością pogładził jej policzek.
Obdarzyła go tym szczególnym uśmiechem, zarezerwowanym tylko dla niego.
Odpalił silnik i ruszyli do domu.
Cisza panująca między nimi była tą magiczną ciszą, która może zapanować tylko między dwojgiem kochających się ludzi.
Kochali się.
Karl co chwilę zerkał w jej stronę, a ona przyglądała mu się bez przerwy.
Taki spokojny.
Taki skupiony.
Taki jej.
Dojechali i jakimś cudem Karlowi udało się zaparkować przed blokiem.
Wysiadł i otworzył jej drzwiczki. Włączył alarm, po czym sięgnął po jej dłoń, splatając swoje palce z jej palcami.
Wspięli się po schodach na czwarte piętro i w końcu znaleźli się w mieszkaniu.
Karl wziął od Amandy torebkę, a ona zdjęła buty i zniknęła w łazience.
Zmywała makijaż, gdy stanął za nią.
Uśmiechnęła się do niego w lustrze, a on zaczął masować jej ramiona.
Zamruczała cicho pod wpływem rozkoszy jaką jej sprawiał.
Pokrywał jej szyję pocałunkami, a gdy dotarł do karku, odwróciła się i wpiła w jego usta.
Ten pocałunek był inny.
Zachłanny.
Namiętny.
Ich koszulki wylądowały na podłodze.
Spodnie Amandy szybko do nich dołączyły, zaś Karl mocował się z paskiem.
Dziewczyna zaśmiała się i zrzucając po drodze bieliznę, weszła do kabiny. Kręciła chwilę kurkami, by osiągnąć optymalny strumień i ciepło wody.
W końcu chłopak dołączył do niej.
Przyciągnął ją do siebie, obejmując w pasie. Wbiła paznokcie w jego plecy, rozpaczliwie go pragnąc.
Nie kazał jej długo czekać.
Odchyliła głowę do tyłu, przyjmując na twarz letnie krople, które w zetknięciu z jej rozpaloną skórą i tak wydawały się gorące.
Jak zawsze idealnie zgrani, wkroczyli na najwyższy poziom rozkoszy w tym samym momencie.
Ama odwróciła się plecami do Karla i oparła czoło o zimne kafelki, próbując dojść do siebie.
Poczuła jego dłonie na swoich biodrach, on jako sportowiec miał dużo lepszą kondycję.
Oparł brodę o jej ramię i delikatnie ugryzł ją w ucho.
- Nie pomagasz mi, Geiger. - syknęła z uśmiechem.
- Kocham cię. - odparł, jakby to wszystko wyjaśniało.
Bo przecież wyjaśniało.
Te dwa słowa były jedyną poprawną odpowiedzią na każde pytanie.
Wyciągnął ją spod prysznica i otulił ręcznikiem.
Wytarła się i sięgnęła po jego koszulkę. Założyła ją na siebie w drodze do sypialni.
Wsunęła się pod kołdrę i wierciła się, próbując znaleźć najwygodniejszą pozycję.
Jej wysiłki były bezskuteczne, dopiero gdy Karl położył się obok i ułożyła się w jego ramionach, poczuła, że jest w odpowiednim miejscu.
Po minucie spała już jak małe dziecko, a on nadal głaskał ją po głowie.

poniedziałek, 2 września 2013

Prolog.

Czasem nie zdajemy sobie sprawy, że jeden moment może zmienić w naszym życiu dosłownie wszystko.
Jedna nasza decyzja może sprawić, że otoczy nas ogień, który zniszczy to, co dla nas cenne.
Jednak na zgliszczach możemy wybudować coś, co nada sens naszemu życiu.
Coś, co sprawi, że wszystko inne wyda nam się odległe i bez znaczenia.
Coś w co będziemy brnąć bez względu na konsekwencje, za każdą cenę.
Ta jedna decyzja...
Ta jedna decyzja, która tak wiele zada ran.
Ta jedna decyzja, która przyczyni się do stworzenia czegoś zupełnie nowego.
Nie nam dane oceniać, czy to błąd, czy trafny wybór.
My możemy tylko zebrać plon.
Tak działa ten popieprzony świat.

niedziela, 1 września 2013

Bohaterowie.

ona



Amanda Schultz
Data urodzenia: 1.01.1995r.


on



Karl Geiger
Data urodzenia: 11.02.1993r.


i on też



Andreas Wellinger
Data urodzenia: 28.08.1995r.

Siema.

Zaczynam. Coś nowego.
Bo pewien KTOŚ nie daje mi żyć w spokoju.
Miało być później, będzie już teraz.

Jeżeli chodzi o dedykację, to nie miałam wątpliwości. To właśnie dla Ciebie kochana za to, że jesteś. Za to, że mnie znosisz. Za wszystkie nasze rozmowy. I dlatego, że wiem, że pokochasz ich równie mocno.

Czyli startujemy.