niedziela, 22 grudnia 2013

Siódemka.

Święta, nawet w Domu Dziecka, mają swoją magię, a Amanda wiedziała o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Dlatego w dzień poprzedzający Wigilię, pognała tam już przed południem. Nie miała zajęć na uczelni, przedszkole było zamknięte, więc z czystym sumieniem mogła oddać się zabawie z tymi, którzy najbardziej na świecie potrzebują miłości. Chciała im zapewnić to, czego ona nie dostała, kiedy była w ich sytuacji, czyli zająć im czas tak, by ani przez chwilę nie czekały na rodziców tak jak ona czekała na mamę.
Edith, która była wychowawczynią już wtedy, gdy Amanda tu trafiła, uśmiechnęła się ciepło na jej widok. Pamiętała cichutką, zagubioną dziewczynkę, ściskającą w rączkach misia, dlatego tak trudno było jej się przyzwyczaić, że dawna podopieczna już dorosła i sama pomaga maluchom, które przechodzą przez piekło jakiego sama doświadczyła. Dzieciaki uwielbiały Amandę i to nie tylko te najmłodsze. Każdemu poświęcała uwagę, każdemu posyłała uśmiech, każdemu pomagała w nauce, ale robiła też coś, co wykraczało poza dawanie siebie. Młodszym przynosiła zabawki i słodycze, starszym kosmetyki czy nowe piłki. Edith tylko kręciła głową, choć w rzeczywistości była wzruszona tym, co Ama robiła, zwłaszcza, że nic z tego nie miała.
Teraz nie zdążyła nawet zdjąć kurtki, a już otoczyła ją spora gromadka, domagająca się lepienia bałwana. W duchu przeklinała śnieg i zimę, ale uśmiechnęła się szeroko i pocierając zmarznięte policzki, entuzjastycznie wyraziła zgodę. Zawołała starszych chłopców, prosząc ich o pomoc i z cała grupką wymaszerowała na pole.
Z uśmiechem wpatrywała się w szesnastolatków obrzucających się śnieżkami i po chwili namysłu przyłączyła się do nich, kątem oka obserwując maluchy z uporem formujące kule.
- Dobra chłopaki, pomożemy im.
Uwinęli się z bałwanem w pół godziny, w sam raz na obiad. Amanda osobiście dopilnowała, by każdy dostał ciepłą herbatę i kręciła się przy niejadkach, nakłaniając je do każego kolejnego kęsa.
Po wspólnym zmywaniu naczyń, zaproponowała dzieciakom robienie choinkowych ozdób, bo ostatnio zajmowała się tym w przedszkolu i o dziwo wszyscy wyrazili chęć. Musiała przyznać, że wyszło całkiem nieźle. Obiecała, że jutro pomoże im ubierać choinkę i wyszła na mroźne wieczorne powietrze.

Dotarła do domu i z przyzwyczajenia nacisnęła na klamkę, po chwili orientując się, że drzwi powinny być zamknięte, bo Karl wyjechał już do swojej matki. Jednak nie były, a w środku zastała drugiego ze swoich współlokatorów, który spojrzał na nią ze zdziwieniem, a następnie szczerze się roześmiał.
- Ama, czy ty wiesz, że tutaj jest tylko minus jeden?
Dziewczyna potrząsnęła głową, odwijając szalik, którym była opatulona tak, że było widać tylko jej oczy, zdjęła czapkę i grubą puchową kurtkę, a Wellinger śledził te czynności z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Brr, zimno jest. - odpowiedziała mu, przechodząc do kuchni. - Napijesz się herbaty?
- Tak, poproszę. - poszedł za nią i rozsiadł się na krześle. - Co ty tu robisz? Karl mówił, że jest już w domu.
- No bo Karl jest już w domu.
- A ty zostajesz tutaj?
Skinęła głową, ustawiając na blacie trzy kubki. Spoglądała na nie przez chwilę, po czym odłożyła kubek Karla z powrotem do szafki.
Czuła na sobie spojrzenie Andreasa, wiedziała, że próbuje zrozumieć tę sytuację, choć nie mógł. Sama nie mogła uwierzyć, że po raz kolejny Karl, nawet nie pytając jej o zdanie, po prostu wyjechał i zostawił ją samą.
Bolało, jasne, że bolało.
Ale to był jej ból i Wellinger nie musiał o nim wiedzieć.
Uniosła kąciki ust i odwróciła się do niego.
- Nie przeszkadza mi to, wiesz, nie jestem szczególnie religijna, święta to po prostu kilka dni wolnego...
- Może pojedziesz ze mną do moich rodziców? Naprawdę nie będziesz przeszkadzać, mama zawsze mówi, że im więcej nas, tym lepiej.
- Zostanę tu.
- Nie powinnaś być sama.
- Nie będę, odwiedzę dzieciaki.
Ciche pyknięcie czajnika dało im pretekst do przerwania rozmowy. Amanda podała Wellingerowi jego herbatę i upiła łyk ze swojego kubka, nie zwracając uwagi na to, że parzy sobie usta.
Zrezygnowany chłopak wyszedł do swojego pokoju, bez pośpiechu pakował resztę rzeczy i próbował doprowadzić do względnego porządku. Gdy w końcu był zadowolony z efektu swoich działań, wyniósł torbę do przedpokoju i skierował się do kuchni, by wypić zimną już herbatę.
Amanda posłała mu roztargnione spojrzenie znad książki i wróciła do czytania.
- Będę już leciał. - oznajmił Andi, podchodząc do niej.
- Wesołych Świąt. - uśmiechnęła się, wstając.
- Tobie też, mimo wszystko. - odpowiedział, obejmując ją trochę nieporadnie. - I szczęśliwego Nowego Roku.
- Skop tyłki tym Polakom na Turnieju Czterech Skoczni. - odsunęła się od niego.
- Ok, szefie, postaram się.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, dziewczyna odetchnęła głęboko. Nie miała siły dłużej udawać, nie mogła nie pamiętać o ostatnich, również samotnych Świętach. Jednak tym razem mogła pójść do Domu Dziecka. W końcu wcale nie różniła się od swoich podopiecznych, była tak samo odrzucona, zagubiona i spragniona ciepła.

Amanda była naprawdę szczęśliwa, spędzając Wigilię z dzieciakami.
Ze wzruszeniem słuchała życzeń, które jej składali.
Ze wzruszeniem obserwowała ich radość z każdego, najdrobniejszego prezentu.
Ze wzruszeniem śpiewała razem z nimi kolędy.
Nawet plamy z barszczu na białym obrusie ją wzruszały.
Wcale nie miała ochoty stamtąd wychodzić, nawet gdy wszystkie szkraby leżały już w łóżkach.
Dopiero groźba Edith, że już więcej jej tu nie wpuści, zmusiła dziewczynę do powrotu do domu.

Tym razem mieszkanie było naprawdę puste.
Telefon nadal milczał jak zaklęty. Karl nie zadzwonił ani raz.
W zasadzie nigdy nie dzwonił, gdy był u mamy, ale tym razem bolało podwójnie.
Tak bardzo chciała wierzyć, że to tylko zły sen, że tak naprawdę Karl jest tutaj z nią.
Ale złudzenia odebrała jej już dawno temu kobieta, która ją urodziła.
Nadzieja tylko pogłębia ból.

Gdy wychodziła z łazienki w szlafroku, usłyszała chrobot klucza w zamku.
Jej serce zaczęło galopować, a twarz rozjaśnił szczery uśmiech.
Jednak zamarła, kiedy za otwartymi drzwiami ujrzała nie Karla, a Andreasa.
Wnosił do mieszkania wypchane po brzegi torby i choinkę.
- Co ty odwalasz, Wellinger?
- Nie myślałaś chyba, że zostawię Cię samą. Ubieraj się, a potem ubierzemy to drzewko o ile się nie rozsypie.
Powoli wkładała na siebie ciuchy, próbując opanować chaos sprzecznych myśli, które przebiegały przez jej głowę.
Oczywiście, że była rozczarowana, a jednocześnie mile zaskoczona.
Andi robił to, na co Karl nigdy się nie zdobył.
A przecież Welli był tylko przyjacielem. A może, aż przyjacielem?
Przyjaźń wiązała się z ryzykiem, ale była teraz gotowa zapłacić każdą cenę.

Czym tak naprawdę jest szczęście?
Czy jest jakaś jedna konkretna definicja, jakieś warunki konieczne do jego zaistnienia?
Amanda tego nie wiedziała.
Ale uśmiech nie schodził z jej twarzy, a w oczach tańczyły wesołe iskierki.
Od momentu, gdy Wellinger uplamił obrus barszczem, aż do chwili obecnej, gdy oglądała Kevina z głową opartą o ramię Andreasa.
Nie potrafiłaby wyrazić swojej wdzięczności, więc milczała.
A dla niego wystraczającym podziękowaniem były jej błyszczące radością i zaufaniem oczy.


***

Taki o to rozdzialik, stworzony pod wpływem nadciągającej świątecznej atmosfery.
Chciałabym Wam kochane życzyć naprawdę magicznych Świąt, całej rodzinki u boku, wymarzonych prezentów, smacznego jedzonka, zdrówka...
Po prostu Wesołych Świąt.
I ponieważ nie wiem czy tu coś napiszę jeszcze w tym roku, to także Szczęśliwego Nowego Roku.
Równie udanego pod skocznym względem jak tego kończącego się właśnie.
Olimpiada będzie polsko-niemiecka, ja Wam mówię.
I dziękuję Wam za Waszą obecność, za każde słowo, które tu po sobie zostawiacie, za tak pozytywne opinie na temat tego, co tu próbuję tworzyć, za te łezki wzruszenia w moich oczach, gdy czytam Wasze komentarze. Jesteście najlepsze, kochane i cieszę się, że Was mam.
I dziękuję Tobie, Sylwia, wiesz świetnie za co. Kocham Cię, łobuzie. <3
Wszystkie Was kocham, moje dziewczynki. <333
Więc podsumowując, zacytuję moje najukochańsze, najjaśniejsze słoneczko: " Życzę Wesołych Świąt... i luzu" .

sobota, 7 grudnia 2013

Szóstka.

Karl wrócił późnym popołudniem do mieszkania pogrążonego w całkowitej ciszy. Zajrzał do pokoju Andreasa i przekonał się, że go nie ma, po czym skierował się do drzwi naprzeciwko. Otworzył je, spodziewając się wszystkiego, a raczej prawie wszystkiego, bo na pewno nie tego, co zobaczył.
Amanda siedziała na łóżku zagrzebana w kołdrę w otoczeniu książek i kartek zapełnionych jej starannymi notatkami.
Nie podniosła głowy, gdy wszedł do pokoju.
Nie podniosła głowy, gdy usiadł obok niej.
Nie było krzyków, awantury, pretensji ani łez. Nie było nic, żadnej reakcji, żadnego ruchu, gestu. Ignorowała go całkowicie.
- Ama... - zaczął i urwał, nie wiedząc co powiedzieć.
- No co? - spytała, uporczywie wpatrując się w podręcznik.
- Nie rób tak. Proszę. Musiałem jechać, mama...
- Nie obchodzi mnie to, Karl. - przerwała mu i spojrzała w końcu na niego. - Rób, co chcesz, jeździj do niej nawet co tydzień.
Patrzył na nią, próbując zrozumieć, co nią kierowało. Była tak zupełnie niepodobna do siebie, tak niezwykle spokojna. To on był w ich związku tym, który wszystko łagodził. Ona była żywiołem.
I tak jak strażak nie miałby po co żyć bez ognia, tak on nie wyobrażał sobie życia bez niej.
- Chodź do mnie. - powiedział cicho. - No chodź.
Przesunęła się w jego stronę i pozwoliła mu się objąć. Wtulił twarz w jej włosy, rozkoszując się zapachem brzoskwiniowego szamponu, którego używała od zawsze.
Odwróciła głowę i pocałowała go z czułością i delikatnością.
Może i w środku cała się gotowała z wściekłości, ale nie chciała się kłócić, nie chciała go stracić.
Karl był wszystkim. Był powodem wszystkiego i efektem wszystkiego.
Karl był miłością, najczystszą formą miłości, miłości bezwarunkowej.
I uczyła się tej bezwarunkowości od niego, chciała być taka jak on.
To nieprawda, że ideałów nie ma.
Ona miała swój ideał. Realny ideał, który całował ją z coraz większą żarliwością, ideał, którego dłonie błądziły pod jej koszulką...
Ideał, który wolną ręką zrzucił wszystkie jej książki i szpargały na ziemię, po to, by doprowadzić ją do granic rozkoszy.

Leżąc w ramionach Karla, nie mogła pozbyć się wrażenia, że go oszukuje.
Bo zawsze mówiła mu o wszystkim. A teraz zwyczajnie milczała, podczas gdy on przeczesywał palcami jej włosy.
Najgorsze było to, że zamknęła się przed nim zupełnie świadomie.
Nie wyładowała swojej złości o jego wyjazd, bo nie chciała mu powiedzieć o rozmowie z Wellingerem.
Nie wiedziała dlaczego, nie wiedziała skąd w niej ta izolacja od Karla.
Przecież nie miałby pretensji, wręcz przeciwnie, byłby dumny, że w końcu się otworzyła.
Tylko skąd w niej to poczucie zdrady?
Tamta rozmowa pozwoliła jej rozliczyć się z przeszłością, ale skomplikowała jej teraźniejszość.
Amanda nie była przyzwyczajona do podobnych rozmyślań. Gdy z czymś się gryzła, po prostu mówiła o tym Karlowi, a on w jakiś cudowny sposób rozwiązywał jej problemy.
Zgrzyt klucza w drzwiach wejściowych przestraszył ją. Niechętnie wysunęła się z ramion Geigera i usiadła na łóżku.
Karl westchnął cicho i wyszedł z pokoju, by przywitać się z Andreasem. Słyszała ich głosy, tak od siebie różne, a teraz niemal równie bliskie.
Pokręciła głową, próbując się doprowadzić do porządku.
Sięgnęła po jedną z książek i wróciła do nauki.

Wtorkowe popołudnie nadeszło dla Amandy zdecydowanie za szybko, ale widząc te iskierki w oczach Karla, cieszyła się razem z nim.
Oczy Wellingera pewnie wyrażały to samo, jednak konsekwentnie unikała jego spojrzenia.
Szła pomiędzy nimi z pochyloną głową, po raz kolejny pogrążona we własnych myślach.
Najbliższe miesiące będą dla niej prawdziwą katorgą, nieustanną samotnością i ciągłą tęsknotą.
Za Karlem, za jego miłością i uśmiechem.
Za jego ramionami będącymi najszczelniejszą barierą odgradzającą ją od wszystkiego co złe.
Ale choć trudno jej było to przyznać nawet przed sobą, a tym bardziej zrozumieć, także za Wellingerem.
Za jego milczącą obecnością.
Za przelotnym, zakłopotanym spojrzeniem jego błękitnych oczu, gdy wpadali na siebie przed drzwiami do łazienki.
Była mu wdzięczna za to, że się nie narzucał. Po tamtej rozmowie nie wykonał żadnego zbędego ruchu i nie powiedział nic Karlowi.
Teraz miała zostać sama.
Teraz, gdy jej pozornie uporządkowane w ostatnich latach życie, zaczynało ją przerastać.
Kiedyś to wszystko było bardzo proste. Nie wiedziała czym jest miłość, jak to jest zależeć od drugiej osoby, martwić się o nią, ufać jej...
Pojawił się Karl i nauczył ją kochać.
Pokazał jej cudowny świat uczuć i banalnych, codziennych sytuacji, które sprawiały jej niezwykłą radość.
Każdy poranek z padającymi przez okno promieniami słońca i równie promiennym uśmiechem ukochanego.
Każdy kubek herbaty, który wsadzał w jej dłonie, gdy spędzała długie godziny na książkami.
Każdy spalony tost i te kuchenne wygłupy, gdy Karl paprał się w bitej śmietanie.
Każdy wspólny spacer, wspólne zakupy.
Każdy wieczór na ławeczce na balkonie w całkowitej ciszy.
Dla niej to właśnie było szczęście.
A potem pojawił się Andreas i uświadomił jej, że nie tylko Karl jest godny zaufania.
Ale tym samym zaburzył jej szczęście.

Nienawidziła pożegnań. Ale byli już na dworcu i nie mogła tak po prostu uciec.
Andreas odszedł kilka kroków, dając im odrobinę prywatności.
Spojrzała w oczy Karla, na ten jego uśmiech z uniesionym jednym kącikiem warg.
Z trudem hamowała łzy.
Poprawiła mu czapkę, dostając w odpowiedzi cichy śmiech.
A potem otoczył ją ramionami, uderzyło w nią jego ciepło i ten zapach.
Zapach Karla.
Zapach miłości.
Puścił ją i odszedł szybko, bo nie chciał utrudniać tego rozstania ani sobie ani jej.
Skierowała się w stronę wyjścia, ale drogę przeciął jej Wellinger.
Ze zdziwieniem podniosła wzrok i dostrzegła spokojne błękitne spojrzenie. I uśmiech pełen otuchy.
Zesztywniała, gdy delikatnie ją objął, jednak po chwili dotarła do niej kolejna porcja ciepła.
I zapach.
Zapach Wellingera.
Zapach przyjaźni.
Ale czy tylko?