środa, 29 stycznia 2014

Dziesiątka.

Chwilę przed północą Amanda narzuciła kurtkę na ramiona i wyszła na balkon, by podziwiać coś, co od zawsze wzbudzało w niej tylko i wyłącznie wielki entuzjazm.
Z zachwytem śledziła eksplozję kolorów na niemal czarnym niebie. Liczyło się tylko to.
Nie poszła do żadnego klubu, by przetańczyć całą noc, nie spędziła romantycznego wieczoru ze swoim chłopakiem, nie upiła się do nieprzytomności...
Nie była jedną z tłumu. Dla niej Sylwester nie był tylko Sylwester, a witanie Nowego Roku było czymś więcej niż zwyczajną, tradycyjną celebracją.
Właśnie tej nocy powracała do jedynego pozytywnego wspomnienia związanego z matką.

Tego dnia były same. Wszyscy wujkowie gdzieś poszli, a mama została i była jakaś inna. Uśmiechała się, głaskała Amandę po głowie i bawiła się z nią. Dziewczynka ziewała od czasu do czasu, bo na zewnątrz od dawna było ciemno, jednak wcale nie chciała iść spać. Mama rzadko poświęcała jej uwagę, wolała zabawę z wujkami, więc nie mogła tak po prostu się położyć, bo wujkowie mogli wrócić i znowu zamknąć ją samą w małym pokoju.
- Amuś, za chwilę będzie szczególny dzień, wiesz? - powiedziała nagle mama, nawijając na palec kosmyk włosów. - Twoje urodziny.
Założyła córce kurteczkę i wzięła ją na ręce. Stanęły przed domem i Amanda przylgnęła do mamy, wystraszona hukami.
- Nie bój się, Amuś. Popatrz, to wszystko dla ciebie.
Dziewczynka uniosła głowę i zobaczyła rozświetlone fajerwerkami niebo.
- Dla mnie? - szepnęła zafascynowana.
- Dla ciebie, Amuś. Bo jesteś wyjątkowa. Kocham cię, córeczko. Zawsze będę, wiesz? - pocałowała czółko małej.

Dziesięć minut później niebo znów zdobiły tylko gwiazdy, a Amanda z cichym westchnieniem wróciła do pustego mieszkania.
Tamtego dnia uwierzyła w każde słowo matki, a może raczej chciała uwierzyć. Teraz zastanawiała się już tylko, czy matka już wtedy zaplanowała, że ją zostawi. Tak naprawdę nie miało to znaczenia, ale kładło się cieniem na tym wspomnieniu.
Chyba łatwiej pogodzić się z tym, że matka ją oddała, bo zmusiła ją do tego sytuacja niż, że od początku zamierzała to zrobić.
Ale przecież gdyby od początku jej nie chciała, to zostawiłaby ją u babci, prawda?
Nie wiedziała czemu szuka usprawiedliwienia dla matki, ale czuła, że ma to jakiś związek z ostatnią wizytą na cmentarzu. I wtedy przypomniała sobie o tym, co dał jej adwokat wraz z listami babci i wszystkimi dokumentami dotyczącymi rodzinnego majątku.
Wyciągnęła z szafy pudełko po butach, a z niego gruby zeszyt. Pamiętnik jej matki, którego nigdy nie miała odwagi przeczytać. Teraz niespiesznie przerzucała kartki pokryte starannym, równym pismem dziewczyny z dobrego domu. Czytała tylko niektóre notatki, głównie te ozdobione serduszkami, pełne optymizmu, pełne radości opisy kolejnych randek beztroskiej nastolatki. Wiedziała, że to tylko wstęp, że najtrudniejsze dopiero przed nią. Wmiarę jak daty z lat osiemdziesiątych przekształcały się w daty z lat dziewięćdziesiątych coraz wolniej obracała strony. Zastanawiała się, czy matka w ogóle cokolwiek zapisywała, gdy Amanda była już na świecie.
Zapisywała. Czy też raczej gryzmoliła. Ale z tych gryzmołów wylewało się tylko jedno: miłość.

"4 stycznia 1995
Amanda. Dam jej na imię Amanda.
Moja mała, kochana córeczka."

"17 czerwca 1995
Amuś jest jakaś rozpalona. Nie mam pojęcia co robić, rodziców nie ma.
Siedzę przy jej łóżeczku i patrzę jak oddycha. Czy jest coś piękniejszego?"

"1 stycznia 1996
Moje maleństwo ma już roczek. To był najpiękniejszy rok mojego życia.
Rośnie, jest śliczna i zdrowa. I to najważniejsze."

Wpisy urwały się mniej więcej w połowie 1996 roku. Późniejsze zapiski były chaotyczne, trudne do odszyfrowania.

"Nienawidzę mojej matki."

"Ta stara suka chce mi odebrać dziecko."

"Że niby jestem ćpunką? Brawo za spostrzegawczość, mamusiu."

"Amanda się mnie boi."

"Przecież ja nie chciałam."

"Tatusiu, dlaczego Ty? Dlaczego? Tylko Ty mnie kochałeś..."

"Muszę zabrać Amandę. Muszę."

Tak kończył się ten pamiętnik. Amanda miała teraz jeszcze większy mętlik w głowie. Spojrzała w okno i odkryła, że jest już jasno. Musiała się położyć, choć na chwilę.


Obudził ją zgrzyk klucza w zamku. Zerknęła na zegarek i zorientowała się, że przespała cały dzień, w tym zawody w Ga-Pa.
Ale ze względu na Turniej Czterech Skoczni nie spodziewała się chłopaków w domu przed wtorkiem.
Zaniepokojona usiadła na kanapie w tym samym momencie, gdy w salonie rozbłysło światło i jej oczom ukazał się Karl.
- Cześć. - wyjąkał niepewnie, spoglądając na nią z pewną obawą, która jednak znacznie się zmniejszyła w reakcji na szeroki uśmiech Amandy.
- Co ty tu robisz? - spytała, tłumiąc ziewnięcie.
- Ja... no masz urodziny i... - wyciągnął zza plecy największy bukiet róż jaki Ama widziała w życiu, po czym opadł na kanapę obok niej.
- Dzięki. - położyła mu głowę na ramieniu. - Dobrze, że jesteś.
Gładził ją po policzku, delikatnie i czule, tak jak zawsze.

Bo przecież Karl był zawsze.
Nawet wtedy, kiedy namacalnie go nie było, ciągle był z nią, nosiła w swoim sercu jakąś cząstkę Karla i wiele razy dzięki temu zyskiwała motywację, by wstać z łóżka i zmierzyć się z kolejnym dniem życia.
Ale w takich chwilach jak ta, gdy czuła ciepło jego ciała, gdy mogła przejrzeć się w jego oczach, wierzyła w to, że nic ich nie rozdzieli.
Wierzyła, że miłość wystarczy.

- Mam dla ciebie jeszcze to. - szepnął w końcu i wyciągnął małe pudełeczko.
Otworzył je, a Amandę zamurowało z zachwytu na widok srebrnych kolczyków, w których zagięciach odbijało się światło.
Nigdy wcześniej nie widziała czegoś tak pięknego.
- Mama pomogła mi wybrać. - te słowa ostudziły dziewczynę, przeniosła wzrok na Karla.
Patrzyła na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Złość i zranienie mieszały się z niesłabnącą radością i odrobinką nadziei.
Nadziei, której Karl nie zamierzał jej odebrać.
- Chyba w końcu zaczęła się do ciebie przekonywać. - westchnął cicho.
- Podziękuj jej, dobrze? Powiedz, że są idealne.

Styczeń wydawał się być miesiącem idealnym. Przynajmniej w ich życiu prywatnym, bo Karl znacznie obniżył loty i przestał skakać w Pucharze Świata, w dodatku malały jego szansę na Olimpiadę... jednak dzięki temu bywał o wiele częściej w domu, przy Amandzie, pozwalając jej wierzyć, że wszystko dobrze się ułoży, w końcu sam w to wierzył. Odbudowywał się w Pucharze Kontynentalnym i został wysłany do Sapporo, podczas gdy Andreas zachwycał wszystkich i stawał się jeszcze większą gwiazdą niż dotychczas.
Wellinger odczuwał swoją popularność nawet w Monachium i doprowadzało go to do coraz większej wściekłości. Rozumiał to wszystko w trakcie zawodów, jednak w ciągu tygodnia marzył o odrobinie spokoju i to marzenie docierało na sam szczyt jego listy, plasując się tuż za złotem olimpijskim. Dlatego unikał chodzenia po mieście, w zasadzie ograniczał się tylko do wizyt na uczelni, resztę dnia spędzając w domu.
Amanda ostatnio wyglądała na naprawdę szczęśliwą. Rzuciła nocną pracę w barze, by spędzać więcej czasu z Karlem. Wellinger doprowadzał ich do śmiechu, udając odruch wymiotny za każdym razem, gdy Geiger choćby obejmował dziewczynę.
Zaczęli stanowić doskonale zgraną trójkę przyjaciół.
Nie przeczuwali, że pewnego dnia ogień strawi to, na co tak ciężko pracowali.
W końcu nic na to nie wskazywało.


***

Aż głupio mi to wrzucać po Waszych cudownych komentarzach, ale chyba się wypalam powoli.
Kocham Was i dziękuję za każde słowo. <333

czwartek, 23 stycznia 2014

Dziewiątka.

Amanda nigdy wcześniej nie miała w sobie tyle siły do działania.
Przy Karlu żyła, a przy Andreasie zaczynała to życie przeżywać.
Zaczynała rozgrzebywać swoją przeszłość, wyrzucała ją z siebie. Zbyt długo nosiła głęboko w sobie piętno trudnego dzieciństwa i wczesnej młodości pozbawionej beztroski.
W końcu dorosła do tego, by zmierzyć się z tym co było i wyjść z tej konfrontacji bez łez, za to z poczuciem, że mimo wszystko wygrała.
Wygrała życie.
Wygrała miłość.
I wygrała przyjaźń.

Wkraczając na teren cmentarza, spojrzała przez ramię na Andreasa, który posłał jej lekko niepewny, ale mimo to pełen otuchy, uśmiech. Nie wiedział czemu się tu znaleźli, jednak nie zadawał żadnych pytań, a ona nie zamierzała mu jeszcze niczego wyjaśniać. Sama nie uświadamiała sobie do końca motywów swojego postępowania, dlatego prowadziła go okrężną drogą, choć gdy zatrzymali się już przy najbardziej imponującej mogile, ciągle nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów.
Strzepała ręką śnieg z płyty, odsłaniając tym samym nazwisko, które nosiła oraz dwa imiona, wzbudzające w niej skrajnie odmienne uczucia. Powiodła palcem po uśmiechu dziadka na zdjęciu, uśmiechając się przy tym nieświadomie, a gdy przeniosła wzrok na drugą fotografię na jej twarzy pojawił się niejednoznaczny grymas.
Dorothea Schultz nigdy nie była ciepłą, kochającą babcią. Amanda zapamiętała ją jako surową, doniosłą kobietę, bez skłonności do okazywania uczuć.
W domu w pudełku po butach ukrytym na dnie szafy Ama przechowywała plik listów, które otrzymała od adwokata spełniającego ostatnią wolę babci. Znała je niemal na pamięć i dzięki temu zaczęła patrzeć na zmarłą trochę inaczej.
Wnuczka była dla niej żywym dowodem na to, że poległa jako matka, stąd jej chłodny stosunek. Dorothea obwiniła siebie za to, co robiła jej córka i nie umiała pogodzić się z tym jak nisko upadła.
W ostatnim liście, który napisała kilka godzin przez śmiercią, prosiła Amandę o wybaczenie.

"Zawiodłam moją córkę, ale zawiodłam też Ciebie, Amando. Nie będziesz potrafiła mnie zrozumieć, ale może kiedyś mi przebaczysz. Wiem, że powinnam przejąć opiekę nad Tobą, ale nie umiałam się na to zdobyć. Fizycznie byłaś wierną kopią własnej matki, wychowując Ciebie, miałabym wrażenie, że znów popełniam te same błędy. Nie umiem sobie wyobrazić jakim piekłem było Twoje życie, ale dzięki detektywom wiem, że świetnie sobie radzisz.
Nie jesteś swoją matką, a ja za późno to zrozumiałam.
Nie zwrócę Ci lat dzieciństwa i nie naprawię krzywd, których doświadczyłaś, nie tylko dlatego, że wkrótce umrę. Nie jestem w stanie cofnąć tak wielu złych decyzji, które podjęłam. Chcę jednak, żebyś przyjęła cały majątek naszej rodziny. Przemyśl to dobrze, proszę. To wszystko należy się właśnie Tobie.
Dopiero u kresu swojego życia uświadomiłam sobie, że wśród zła może pojawić się ziarenko dobra. Zawsze traktowałam nastoletnią ciążę Twojej matki jako największy błąd jej życia, zamiast dostrzec, że przecież jesteś jedynym sukcesem jaki odniosła.
Wybacz mi, proszę. Ty byłaś najmądrzejsza i najsilniejsza z nas wszystkich.
Walcz o siebie, bo tylko to możesz zrobić.
Zawsze Cię kochałam, Amando, ale o wiele za późno się o tym przekonałam."


Te słowa wyryły się w pamięci dziewczyny i odtworzenie ich po raz kolejny sprawiło, że po jej policzku potoczyła się samotna łza.
- Wybaczam Ci. - poruszyła bezgłośnie ustami.
Odwróciła się do Andreasa, nieznacznie unosząc kąciki warg.
- Możemy iść.
Kiwnął głową i powoli ruszył przed siebie, dając jej szansę na zmianę zdania. Słyszał jednak śnieg skrzypiący pod jej butami, a po chwili poczuł jej obecność po swojej prawej stronie.
- Dziękuję. - powiedziała cicho, tak cicho, że spojrzał na nią pytająco i znalazł potwierdzenie w jej oczach.
- Za co?
- Że przyszedłeś tu ze mną. Za to, że nie pytasz, nie naciskasz.
- Nie jesteś gotowa na rozmowę.
- Masz rację, nie jestem. - głos lekko jej się załamał, ale Wellinger obrzucił ją tylko pełnym troski spojrzeniem, po czym udał, że wcale tego nie usłyszał.
Zastanawiała się jak to możliwe, że ktoś taki jak on ma w sobie tak wiele empatii i zrozumienia dla innych. Nie dla innych, po prostu dla niej.
Do jej podświadomości wkradł się strach. Nie mogła być pewna, że on traktuje tak wszystkich, bo jedyną osobą, z którą go widywała był Karl. Relacje tej dwójki określiłaby jako serdeczne, ale niezbyt głębokie. Trudno byłoby ich nazwać przyjaciółmi.
Uświadomiła sobie właśnie, że Wellinger był bliższy jej niż Geigerowi i nie wynikało to wcale z faktu, że Karl nie był zbyt towarzyski.
Pod wpływem Andreasa zrzuciła z siebie pancerz, który do tej pory szczelnie okrywał ją przed cały światem i nawet trochę przed Karlem. Nawet on nie dotarł nigdy do wszystkich zakamarków pamięci Amandy. Wielokrotnie nakłaniał dziewczynę do rozmowy, ale ona nie otwierała się przed nim całkowicie. Nie to, że nie chciała, zwyczajnie nie miała siły przeżywać tego na nowo.
A teraz ta siła pojawiała się w niej jakby z niemocy, która tkwiła w niej przez lata.
A może to właśnie Wellinger był źródłem tej siły?

***

Nie mam siły, wściekłość mnie rozsadza i w ogóle źle.
W dodatku ferie dopiero za tydzień.
Wszelkie nowe projekty póki co odłożone, ale jeżeli macie ochotę mnie znosić w większej ilości, to zapraszam na
http://ichhistoria.blogspot.com/ <-- wracam tam, by ostatecznie zakończyć sprawę niemiecką.
Kocham Was, najwspanialsze czytelniczki na świecie. <333

piątek, 10 stycznia 2014

Ósemka.

Amanda wstała ostrożnie, by nie zbudzić Andreasa, który w nienaturalnej pozie zasnął na kanapie. Wyjęła z szafy gruby koc i przykryła nim chłopaka, po czym doprowadziła pokój do porządku. Zatrzymała się na chwilę z pustymi talerzami w ręku, upewniając się, że nie ma już więcej pracy, jednak jej wzrok spoczął na Wellingerze.
Z zafascynowaniem przyglądała się śpiącemu, wsłuchiwała się w lekko świszczący, równomierny oddech. Nieświadomie zaczęła porównywać go z Karlem, zestawiać odrobinę dzięcięcy, naiwy uśmiech z kamienną twarzą przebywającego w objęciach Morfeusza Geigera.
Przypomniała sobie strach, który towarzył jej za każdym razem, gdy jej wzrok zatrzymywał się na śpiącym Karlu. Dopiero po przyłożeniu ucha do jego klatki piersiowej, z ulgą wypuszczała powietrze z ust. Bała się, że sen odbierze jej kiedyś jedyną bliską osobę, tak jak robił to w przeszłości.
Zaczęło się od dziadka, który w jej pamięci urastał niemal do rangi bohatera. Nigdy jej nie skrzywdził, trzymał ją na kolanach i z radosnym błyskiem w oku opowiadał historie, które na zawsze pozostały gdzieś głęboko w niej. Nigdy o nim nie mówiła, nawet Karlowi. Dziadek był tylko jej, to on zanosił ją na górę, gdy babcia po raz kolejny wrzeszczała na wchodzącą do domu niepewnym krokiem matkę. On nigdy nie krzyczał, on był łagodnością. Amanda miała przed oczami obraz dziadka i matki, która wypłakiwała się w jego ramię. Nie oceniał swojej córki, pragnął jej pomóc i całe swoje serce oddał jedynej wnuczce. Tylko że to serce przestało bić o wiele lat za szybko. To właśnie czteroletnia Amanda dotknęła zimnej ręki dziadka i rozpłakała się, gdy nie chciał się obudzić.
Śmierć dziadka pociągnęła za sobą wydarzenia, które odmieniły świat małej dziewczynki na zawsze. Razem z mamą opuściła dom babci i zobaczyła rzeczy, które przeraziłyby nawet dorosłych.
A potem nadszedł dzień, gdy matka zaprowadziła ją do domu pełnego dzieci i ułożyła na niewygodnym łóżku. Kiedy Amanda się obudziła, mamy już nie było.
Po policzku dorosłej już Amandy potoczyła się samotna łza. Te wspomnienia ukryła na samym dnie swojej pamięci i jak do tej pory po nie nie sięgała. Ale teraz zapisywała w swojej głowie zupełnie inny obraz, obraz śpiącego chłopaka, który nawet teraz nieświadomie ofiarowywał jej swój uśmiech.
Tego dnia ofiarował jej jednak o wiele więcej i to, oprócz wdzięczności, wzbudzało w niej niepewność.
Już raz na jej drodze stanął chłopak gotowy bezinteresownie się nią zatroszczyć.
Karl, którego pokochała tak bardzo, że była gotowa płacić każdą cenę za jego miłość, bo bez tej miłości była niczym.
Ale Wellinger swoją postawą zasiał w niej wątpliwości, pokazał jej, że przecież Geiger miał wybór i go dokonał.
To on skazał ją na samotne Święta. Nie pierwszy raz, ale teraz dopiero dostrzegła w tej sytuacji jego winę.
Andreas tu był, choć powinno go nie być, za to Karl był zupełnie gdzie indziej.
Jej prosty świat oparty na miłości Karla i do Karla zaczął się niebezpiecznie pochylać, a ona zawisła nad krawędzią.
Gwałtownie obróciła się i ruszyła do kuchni, choć miała świadomość, że już nigdy nie umknie przed tym wspomnieniem.
Myjąc talerz, dostrzegła na nim nagle w ostrym, dla przyzwyczajonych do mroku oczu, świetle wiele delikatnych rys.
A przez Wellingera dopatrzyła się siateczki drobnych pęknięć na starannie pielęgnowanym uczuciu do Karla.
Pełna bezsilności odłożyła opłukany talerz na suszarkę i usiadła na podłodze, obejmując kolana ramionami. Patrzyła tępo na kuchenną szafkę, oczekując jakiejś wskazówki.
Była sama i sama musiała sobie poradzić, jednak w tym momencie ją to przerastało. Po omacku szła do swojego pokoju, ale nie mogła natrafić na drzwi. Tak samo czuła się w swoim życiu i choć w końcu jej ręka dotknęła klamki, to nie była to ta, której się spodziewała. Opadała bez sił na łóżko Wellingera, zastanawiając się jak to możliwe, że jego pokój odnalazła, a ten, który dzieliła z Karlem był dla niej nieosiągalny.

Andreas nie spodziewał się odnaleźć Amandy w swoim łóżku, więc dość gwałtownie otworzył drzwi. Dziewczyna poderwała się i spojrzała na niego, odganiając resztki snu. Uśmiechnął się łagodnie i wyciągnął z szafy czyste ubranie, po czym skierował się do łazienki.
Amanda opadła na plecy i przymknęła powieki, odwlekając to, co nieuniknione. Musiała wstać, musiała w końcu zrobić coś ze swoim życiem, musiała przestać być bierna. Powtarzała to w myślach jak mantrę aż do ponownego pojawienia się Wellingera.
Przysiadł na łóżku, a w jego błękitnym spojrzeniu tańczyły wesołe iskierki.
- O czym marzysz, Ama?
Popatrzyła na niego jak na szaleńca. Nigdy nie marnowała czasu na snucie marzeń, bo one mają to do siebie, że się nie spełniają. Jednak przypomniała sobie to, co dziś tak usilnie wbijała sobie do głowy.
- Hmm, zawsze chciałam jeździć na łyżwach.
- Moi rodzice zawsze spełniali moje bożonarodzeniowe marzenie. Dzięki temu zacząłem skakać. - Welli uśmiechnął się do swoich wspomnień, po czym spojrzał na Amandę. - No już, ubieraj się.
Zaraził ją swoim entuzjazmem i pół godziny później wyruszyli na lodowisko. Dziewczyna zatrzymała się i z zafascynowaniem wpatrywała się w sunących płynnie ludzi. Andreas popchnął ją lekko w stronę kasy i pomógł wybrać jej odpowiednie łyżwy.
Gdy znaleźli się na tafli, chwiciła go kurczowo za rękaw kurtki. Roześmiał się i ujął obie jej dłonie, po czym powoli ruszył do tyłu. Amanda intuicyjnie poddała mu się i objechali w ten sposób całą pętlę. Puścił ją i usunął się na bok, zmuszając ją by sama utrzymała równowagę. Poradziła sobie bez trudu, więc złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Na chwilę straciła płynność, jednak po chwili jechali już ramię w ramię.
Nie wiedział jak długo to trwało, ale w końcu poczuł jak mu się wymyka. Z podziwem patrzył jak sama mknie po lodowej tafli. Może miała po prostu talent, ale on był przekonany, że to kwestia tej siły, która w niej tkwi.
Nie zauważył nawet, że do niego podjechała, dopiero ciche "dziękuję" przywróciło go do rzeczywistości.
- Mógłbyś coś jeszcze dla mnie zrobić?
Kiwnął głową, czekając na coś więcej, ale ona już skierowała się do wyjścia.
Amanda czuła w sobie ogromną chęć do działania. Chciała robić to, na co do tej pory się nie zdobyła.
Karl dał jej nowe życie, ale to Andreas wręczył jej instrukcję obsługi.


***

Nie wiem nawet jak Wam dziękować za te wszystkie dobre słowa, którymi mnie zalewacie w komentarzach. Wzruszam się jak to czytam, łobuzy moje.
I przez Was, cholercia, tworzę powoli coś nowego. Zobaczymy co z tego wyniknie.
Kocham Was, dziewczynki. <33