środa, 19 lutego 2014

Epilog.

pięć lat później

Czerwiec w Monachium był wyjątkowo upalny, miasto było przepełnione turystami. Amanda w czarnych szpilkach kroczyła odrobinę niepewnie, ten typ obuwia nie był jej szczególnie bliski, jednak sytuacja tego wymagała. Przeciskała się między tłumami, skręcając w mniej przeludnione boczne uliczki, aż w końcu doszła do apartamentowca, w którym obecnie zamieszkiwał Wellinger. Wstukała kod i weszła do klatki, po czym powoli wspięła się na pierwsze piętro. Podniosła rękę, by zapukać, ale trafiła w nicość.
- Dobrze, że jesteś, bo ja muszę wyjść na moment. - Ness cmoknęła ją w przelocie w policzek i zbiegła na dół.
Amanda uśmiechnęła się do siebie, ciągle nie mogła się nadziwić, że w jednej osobie może tkwić tyle pozytywnej energii, która w dodatku udzielała się wszystkim wokół. Szczera, uśmiechnięta i co najważniejsze szaleńczo zakochana, Andreas nie mógł lepiej trafić.
Vanessa pojawiła się w jego życiu, a tym samym w życiu Amandy, tuż po Igrzyskach w Soczi. Złoty medal niemieckiej drużyny odbił się echem w mediach i stacje telewizyjne prześcigały się w zapraszaniu skoczków do swoich programów w przerwach między konkursami. Vanessa robiła zaś wtedy zawrotną karierę jako nowa gwiazda niemieckiego modelingu. Zaczęło się niewinnie, od jednego drinka, a końca raczej nie było widać.
Ness nigdy nie wnikała w relacje Andreasa i Amandy, traktowała ich przyjaźń jako coś zupełnie normalnego i dość szybko wkupiła się w łaski panny Schultz, stając się jej przyjaciółką. Nie wiedziała zbyt wiele o przeszłości dziewczyny, mimo że sama ochoczo się jej zwierzała, jednak nie stanowiło to dla niej żadnej przeszkody. Pokochała rudą całym sercem i była gotowa skoczyć za nią w ogień.
Ale w życiu Amandy ognia już nie było.
Były już tylko iskierki, iskierki szczęścia. Jej wychowankowie.
Po studiach rzuciła pracę w przedszkolu, na rzecz pełnego etatu w domu dziecka. W zasadzie spędzała tam każdą chwilę, z wyjątkiem tych, które poświęcała Ness i Andiemu. Nie żałowała swoje decyzji, zrozumiała, że to jest właśnie ten rodzaj miłości, który wypełni jej życie i nada mu sens.
Zajrzała teraz do niedawno wyremontowanego pokoju po lewej stronie i ujrzała bruneta pochylonego nad dziecięcym łóżeczkiem.
- I wiesz, młody, ja cię wszystkiego nauczę. Będę najlepszym wujkiem na świecie, Wank i Severin mogą się schować. Tak, tylko ja i twój ojciec wyglądamy tak jak faceci powinni wyglądać. No a ty masz super mamuśkę, wiesz? Szkoda, że twój tatusiek mnie ubiegł... - urwał, gdy usłyszał cichy śmiech za plecami.
Odwrócił się i ujrzał niewysoką dziewczynę w ładnej, niebieskiej sukience, podkreślającej zgrabne nogi. Przeniósł wzrok wyżej, na sympatyczną twarz otoczoną płomiennie rudymi włosami. Uśmiechnął się, by uwydatnić swoje dołeczki, a ona odwzajemniła się tym samym.
- Jestem Amanda i z góry ostrzegam, że mam więcej dzieci niż lat, więc nawet się nie wysilaj, Richardzie. - przeszła obok niego i wzięła Andreasa Juniora na ręce.
- Dobrze mu powiedziałaś, Amuś. - zaśmiał się dumny tata, który właśnie wszedł do mieszkania. - Mogłem wziąć Severina na chrzestnego.
Freitag prychnął i wyszedł z pokoju, zostawiając ich samych. Wellinger podszedł do dziewczyny i spojrzał na swojego synka z dumą, jednocześnie zwracając się do Amandy.
- Już przyjechał. - jedyną jej reakcją było kiwnięcie głową, więc kontynuował. - Nie musisz z nim rozmawiać, posadzimy go jak najdalej od ciebie...
- W porządku, nie przejmuj się. Jestem już dużą dziewczynką. - zaśmiała się lekko.
Uśmiechnął się, zabierając jej dziecko i delikatnie popychając ją w stronę wyjścia. Nie mógł się nadziwić jak bardzo się zmieniła odkąd ją poznał. Była z pozoru o wiele bardziej otwarta, pewna siebie i częściej się uśmiechała, choć on doskonale wiedział, że w środku nosiła koszmarne wspomnienia. Jednak patrząc na nią, nikt by się tego nie domyślił.

Chrzciny Andreasa Juniora nie były szczególnie huczne, ale gości nie brakowało. Amanda siedziała pomiędzy Schusterem a Julią, żoną Wanka, którą poznała jakiś czas wcześniej. Rozmawiały ze sobą zupełnie swobodnie, przynajmniej dopóki Wank nagle im nie przerwał.
- Słuchajcie, bo ja wam muszę powiedzieć. - wszyscy posłusznie umilkli, a on kontynuował. - Wiecie, młody tak mnie zainspirował, że się wziąłem i postarałem. W każdym razie my z Julcią będziemy mieć córeczkę, więc... no wiecie, nie?
Ostatnie jego słowa utonęły w morzu gratulacji. Amanda poklepała przyszłą mamę po plecach i korzystając z zamieszania, wymknęła się na balkon.

Nie wiedziała ile czasu wpatrywała się w powoli zachodzące słońce i budzące się nocne Monachium. Za to doskonale była świadoma momentu, w którym stanął obok niej. Pięć lat pozostawiło na nim wyraźne ślady. Obserwowała go wcześniej i teraz próbowała odtworzyć swoje obserwacje.
Zmężniał.
Jego głos był mocniejszy i bardziej zdecydowany.
Jego śmiech brzmiał inaczej, bardziej gorzko.
Jego oczy nie iskrzyły się jak kiedyś. Były zmatowiałą kopią tęczówek, w których wiele razy płonęła.
- Powinnam powiedzieć, że mi przykro ze względu na twoją mamę, ale nie potrafię. - dreszcz wstrząsnął jego ciałem, gdy się odezwała.
- Cóż, jakoś sobie radzę. - stwierdził sucho, wzruszając ramionami. Była to półprawda, ale nie lubił rozmawiać o śmierci swojej matki. Nie chciał rozgrzebywać swoich uczuć, szczególnie w obecności Amandy.
- To tak jak ja. - uśmiechnęła się słabo i znów zapadła między nimi cisza pełna niedopowiedzeń.
Wydawało się, że będzie trwała w nieskończoność, jednak nagle równocześnie, idealnie zsynchronizowani jak dawniej wyrzucili z siebie pojedyncze słowa. Jej "dziękuję" zlało się z jego "przepraszam".
Oczy Karla znów zapłonęły, a jej lodowe tęczówki zaczęły topnieć pod wpływem jego spojrzenia.
Jeden, krótki moment, w którym znów byli dla siebie najważniejsi na świecie.
A potem ona odwróciła wzrok, gasząc pożar w zarodku.


***

I cóż, koniec.
Nie powiem, bez tego opowiadania będzie inaczej, bo przecież było dość długo.
A teraz czas na moje "dziękuję" i "przepraszam".
To najpierw przeproszę za wszystkie błędy i moje nieustanne narzekania. Pewnie mogło być lepiej, ale nie było tak źle.
Dziękuję Wam za Waszą obecność. Dziękuję za każdy, najkrótszy komentarz. Same wiecie najlepiej jak komentarze dodają siły na dalsze pisanie. Choć przyznam, że nie przywykłam do tak wielu pozytywnych, choć niewątpliwie hiperbolizowanych opinii.
I dziękuję Tobie, Sylwia, bo bez Ciebie by nie wyszło. Ty wierzyłaś w to opowiadanie nawet wtedy, gdy nie istniało, a później wspierałaś mnie w pisaniu tak bardzo, że prawie uwierzyłam, że potrafię. Ta historia od początku do końca była dla Ciebie i mam nadzieję, że choć trochę Ci przypadła do gustu.
Pozostaje już tylko kwestia tego, co dalej. Mówiłam o czymś nowym i będzie kiedyś, nie wiem kiedy:
http://zaczelo-sie-od-szafy.blogspot.com/ .
P.S.: podobała się niespodzianka, Julciu?

wtorek, 11 lutego 2014

Dwunastka.

Nogi same poniosły ich do opustoszałego parku. Amanda ręką zgarnęła śnieg z ławki i usiadła, podciągając kolana pod brodę. Andreas poszedł w jej ślady, ignorując nieprzychylne spojrzenie starszej pani, spacerującej z pieskiem.
Obserwował za to swoją towarzyszkę, która pogrążyła się w świecie własnych myśli. Nie wiedział jak to jest, kiedy świat wali się człowiekowi na głowę, jak to jest doznać zawodu ze strony najbliższej osoby. To nie był jego świat, to nie było jego życie.
Czuł jednak, że ona go potrzebuje. Potrzebuje kogoś, kogo zna i kto nie jest Karlem. Był idealnym kandydatem i zamierzał być obok mimo swojej bezsilności.
Z reguły nie lubił ciszy, ale ta panująca teraz między nimi była mu bardzo na rękę. Był gotowy jej wysłuchać, gdyby tego potrzebowała, ale nie miał pojęcia jak miałby na jej słowa zareagować. Nie zamierzał jej wmawiać, że wszystko się ułoży i będzie dobrze. Skąd, do cholery, miał wiedzieć jak będzie?
- Co masz w tej reklamówce? - spytała go nagle.
- Co? Aaa, szampana.
Wyciągnęła rękę, więc otworzył go i podał jej butelkę. Pociągnęła spory łyk, krzywiąc się przy tym.
- Sądziłam, że wszystko, co złe już za mną. Życie jest jednak zaskakujące. - zaśmiała się gorzko. - Znowu się wybiera do mamusi, wiesz? I to raczej na dłużej, bo mu mamusia powiedziała, że tam będzie mógł sobie codziennie spokojnie trenować aż forma wróci.
Pokręciła głową, jakby nie mogła tego zrozumieć, a tym bardziej się z tym pogodzić. Gdyby miała teraz scharakteryzować teraz swoje uczucia nie znalazłaby odpowiednich słów.
Jak można opisać doszczętnie spustoszone serce?
Jak wyrazić ból tak silny, że nie czuje się już nic?
Jak skleić popiół w coś czym był dawniej?
Nie wiedziała. Patrzyła przed siebie niewidzącymi oczami. Nie dostrzegała piękna ośnieżonych drzew w świetle latarni ani obłoczków pary wydobywających się z ust wytrwałych biegaczy. Nawet obecność Wellingera wyczuwała czysto intuicyjnie. Tak naprawdę ten świat teraz dla niej nie istniał.
Przeszłość nie była miłym wspomnieniem.
Przyszłość nie rysowała się zbyt obiecująco.
Koniec musiała zmienić w początek, a cierpienie w siłę.
Nie pierwszy raz, ale może już ostatni? W końcu ile razy można się sparzyć?
Z reguły po pierwszym oparzeniu ludzie unikają nawet zapałek, a ona wchodziła między płomienie.
Wychodziła z nich coraz bardziej zniszczona...
Może była jak feniks, który ulega samospaleniu, by odrodzić się z popiołów?
Tylko że popiół mógł rozwiać wiatr i byłaby nie kompletna.
Tak się teraz czuła, jak gdyby jej spopielałe serce nie było w stanie złożyć się w całość.
Jakby straciła tą cząstkę serca odpowiedzialną za uczucia. Za miłość.
Czemu miała kochać skoro jej miłości nikt nie chciał ani nie odwzajemniał?
Chociaż... jest wiele rodzajów miłości. Wystarczy odszukać ten właściwy dla siebie.
Pociągnęła kolejny łyk szampana i zaśmiała się histerycznie. To przecież takie łatwe, czym ona się przejmuje? Straciła wszystko, więc więcej już nie będzie cierpieć.

Gdy mróz zaczął być coraz bardziej odczuwalny, Wellinger wstał i pociągnął Amandę za sobą. Objął ją mocno ramieniem, przestraszony jej zsiniałymi ustami. Wątpił, by upiła się szampanem, jednak musiał ją niemal ciągnąć, była całkowicie bierna i zupełnie nieświadoma swojego ciała.
Martwił się, po raz pierwszy w życiu martwił się o kogoś. Nie miał pojęcia jak długo ten stan dziewczyny się utrzyma, a pojutrze musiał wyjechać do Willingen. W razie potrzeby będzie musiał zrezygnować z tych zawodów, nie zostawi jej przecież samej.
Monachium nocą było zupełnie innym miastem, a dla kogoś, kto ma problemy z orientacją w terenie, zaczynało stanowić prawdziwe wyzwanie. Półprzytomna Amanda uwieszona na jego ramieniu w żaden sposób nie mogła mu pomóc, więc przez dłuższy czas chodzili tam i z powrotem, a jego wściekłość wzrastała w zastraszającym tempie. Jak na złość w zasięgu wzroku nie było żadnego postoju taksówek ani ludzi, którzy nie wyglądaliby na seryjnych morderców czy gwałcicieli.
W odruchu ogarniającej go rozpaczy, odsunął od siebie dziewczynę i delikatnie, a jednocześnie stanowczo, potrząsnął nią. Popatrzyła na niego z lekką kpiną, po czym ruszyła przed siebie. Podążył za nią, a ona skręciła po prostu w prawo, zamiast w lewo jak on kilkukrotnie i znaleźli się przed sklepem, w którym kilka godzin temu kupował szampana.
Spojrzał na nią zawstydzony, jednak ona posłała mu słaby uśmiech i ponownie wsunęła się pod jego ramię.
Gdy tylko znaleźli się w mieszkaniu, pognała do pokoju, który dzieliła z Karlem. Niepewnie poszedł za nią i zobaczył jak wpatruje się w połowie pustą szafę.
Dopiero wtedy zrozumiał, że ona mimo wszystko liczyła na happy end tej historii. Może nie liczyła, po prostu chciała uwierzyć, że on tu będzie, przeprosi i spróbują razem poukładać świat.
Świat był jeszcze do uratowania, ale ich miłość pochłonęły płomienie.
Ich miłość spłonęła, a popiół rozwiał wiatr.
A gdy Amanda odwróciła się w jego stronę, spostrzegł, że część tego popiołu wiatr dmuchnął prosto w jej oczy, które próbowały się oczyścić łzami.
Wiedział, że oczy wygrają tę walkę, jej arktyczne tęczówki będą dla ognia bezlitosne.
Jednak przed nią była o wiele trudniejsza walka. Walka, która nie będzie namacalnie widoczna.
- Wygrasz. - powiedział po prostu, wiedząc, że ona to zrozumie, a potem sięgnął po jej dłoń i splótł jej palce ze swoimi.
Spojrzała na ich złączone ręce, nie mając wątpliwości jaki niosą przekaz.
Nie jesteś sama i już nigdy nie będziesz.
Ogień mógł budować.
Ogień mógł zniszczyć miłość, ale przyjaźń była silniejsza.
Dwie splecione dłonie stały się dla niej symbolem tego nowego świata.
Świata, który będzie opierał się na Andreasie, dopóki nie będzie gotowa puścić jego ręki.

wtorek, 4 lutego 2014

Jedenastka.

Karl wrócił z Sapporo z odrobinę większym optymizmem i nadzieją, że końcówka sezonu może być równie dobra jak jego początek. Z uśmiechem na ustach wsiadł do taksówki, by dotrzeć z lotniska do domu. Planował, że prześpi się przed powrotem Amandy, jednak gdy wyszedł spod prysznica zadzwonił telefon. Przez chwilę miar zamiar nie odbierać, ale po zerknięciu na wyświetlacz zmienił zdanie.
Nie był świadomy jak wiele po tym telefonie się zmnieni.
Bo ten telefon mógł stać się iskrą i przyczyną pożaru, którego nic nie będzie w stanie ugasić.

Amanda wpadła do domu zmarznięta i skierowała się do kuchni, by nastawić wodę na herbatę. Dopiero wtedy zaczęła powoli zdejmować szalik i kurtkę, uśmiechając się przy tym, bo kurtka Karla wisiała już w szafie. Już miała go zawołać, ale on pojawił się właśnie w przedpokoju i przytulił ją, zakładając jej włosy za ucho.
- Tęskniłam. - mruknęła w jego bluzę.
- Ja też. - pocałował ją w czoło i przygarnął jeszcze mocniej do siebie.
Rozłąka była od samego początku na stałe wpisana w ich związek, ale z upływem czasu wcale nie znosili jej lepiej. Było wręcz odwrotnie, każdy wyjazd Karla stawał się kolejnym bolesnym okresem w życiu obojga, im dłużej byli razem, tym trudniej było im budzić się rano samotnie.
Jeden z tych idealnych momentów, kiedy mogli się sobą nacieszyć, zepsuł przeciągły gwizd czajnika. Amanda niechętnie odsunęła się od Karla i zalała sobie herbatę, po czym ze zdziwieniem stwierdziła, że Karl nie przyszedł za nią do kuchni. Znalazła go opartego o ścianę w przedpokoju z wyrazem dziwnego zamyślenia na twarzy.
Znała to aż za dobrze. Doskonale wiedziała jakie słowa wypłyną za chwilę z ust Karla, jednak nie przewidziała kierunku w jakim potoczy się ta rozmowa.
Czasem jest tak, że iskra po prostu sama zgaśnie, ale zdarza się też, że wiatr roznieci z niej płomień.
A płomień przekszatałci się w niszczycielski żywioł, który nie oszczędzi niczego, co stanie mu na drodze.

Andreas wracał do domu w doskonałym nastroju, gdyż tego dnia zaliczył na czwórkę kolejny bezsensowny egzamin. W swojej euforii podświadomie odnajdywał odpowiednią drogę i wychodziło mu to nawet lepiej niż wtedy, gdy na tym się skupiał. Może jednak z jego orientacją w terenie nie było aż tak bardzo źle. Stał już przed klatką, ale po namyśle postanowił skoczyć jeszcze do sklepu.
W końcu wszedł do bloku z butelką szampana, który był przeceniony po Sylwestrze i sprężystym krokiem wspinał się na czwarte piętro. Zamaszystym gestem otworzył drzwi i jego oczom ukazali się Karl i Amanda. Już miał rzucił jedną z tych swoich uwag, którymi doprowadzał ich do śmiechu, jednak dostrzegł, że oni wcale nie zauważyli jego przyjścia.

- Ja chyba zaczynam rozumieć jaki Ty masz problem z moją matką. - mówił właśnie Karl. - Ty po prostu nie potrafisz zrozumieć jak to jest, kiedy matka kocha swoje dziecko i się o nie troszczy. Zazdrościsz mi relacji z matką, bo Twoja Cię porzuciła.
Amanda osłupiała, słysząc te słowa. Przed dłuższą chwilę miała wrażenie, że ktoś uderzył ją czymś ciężkim w głowę. Jednak w końcu myśli powróciły do niej z ogromnym natężeniem. Wiele z nich cisnęło jej się na usta. Chciała mu powiedzieć, że nic nie wie o jej matce, że nie ma prawa jej oceniać, jednak furia przejęła panowanie nad jej głosem.
- Pierdol się, Geiger. - wyartykułowała te słowa bardzo dobitnie i powoli, po czym splunęła prosto pod nogi Karla.
Przecisnęła się obok Andreasa, który odprowadził ją wzrokiem, po czym skierował go na kolegę. Wtedy stało się dla niego jasne, że on w żaden sposób nie zareaguje, więc chwycił kurtkę dziewczyny i poszedł za nią.
I choć wszystko spłonęło już doszczętnie, to tliła się jeszcze odrobina nadziei.
Nadziei, że po odpowiednich zabiegach na tych zgliszczach uda się jeszcze kiedyś coś zbudować.


Szła przed siebie, bez celu, nie odczuwając nawet zimna, choć miała na sobie tylko sweter. W jej głowie panował totalny chaos i nie miała siły teraz porządkować tej gmatwaniny myśli. Wiedziała jednak, że i tak przed tym nie ucieknie.
Wiedziała, że między nią a Karlem już nigdy się nie ułoży. Wybaczała mu wiele, ale tego nie była w stanie. Bo był w pełni świadomy jak bardzo ją tym zrani. To była nigdy niezagojona rana, najboleśniejszy aspekt jej życia i nie miał prawa poruszać tego tematu w tym momencie i w taki sposób.
Nawet jeżeli coś teraz mówiło jej, że mógł mieć trochę racji.
- Ama, zaczekaj. - Andreas narzucił jej kurtkę na ramiona i zaczął iść obok niej.
Nie przeszkadzał jej, po prostu był, jakby na wszelki wypadek. Świadomość, że ktoś się o nią martwi, była na swój sposób krzepiąca, choć powodów do obaw nie było. Nie zamierzała robić żadnych głupot, nie zamierzała odbierać sobie życia.
Zbyt wiele już przeżyła, by załamać się dopiero teraz. Zawsze walczyła i wiedziała, że nigdy nie przestanie.
Znowu boleśnie się na kimś zawiodła... A może to w niej leżała wina? Może to z nią było coś nie tak skoro traciła bliską osobę po raz kolejny?
- Chyba we mnie tkwi problem. - nieświadomie wypowiedziała te słowa na głos.
- Nie obwiniaj się, to nie ma sensu. Może po prostu trafiałaś na nieodpowiednich ludzi? - to był właśnie cały Wellinger.
Dwoma zdaniami potrafił skierować jej myślenie na zupełnie inne tory.
Rozdrapywanie tego nie miało sensu.
Może to ona nie umiała przyjmować miłości, którą jej ofiarowywano.
Może nie trafiła jeszcze na człowieka, który rozumiałby miłość tak samo jak ona.
Może to ona nie wiedziała czym jest miłość.
A może miłości nie ma?


***

Mówcie co chcecie, mnie się podoba. ;p

środa, 29 stycznia 2014

Dziesiątka.

Chwilę przed północą Amanda narzuciła kurtkę na ramiona i wyszła na balkon, by podziwiać coś, co od zawsze wzbudzało w niej tylko i wyłącznie wielki entuzjazm.
Z zachwytem śledziła eksplozję kolorów na niemal czarnym niebie. Liczyło się tylko to.
Nie poszła do żadnego klubu, by przetańczyć całą noc, nie spędziła romantycznego wieczoru ze swoim chłopakiem, nie upiła się do nieprzytomności...
Nie była jedną z tłumu. Dla niej Sylwester nie był tylko Sylwester, a witanie Nowego Roku było czymś więcej niż zwyczajną, tradycyjną celebracją.
Właśnie tej nocy powracała do jedynego pozytywnego wspomnienia związanego z matką.

Tego dnia były same. Wszyscy wujkowie gdzieś poszli, a mama została i była jakaś inna. Uśmiechała się, głaskała Amandę po głowie i bawiła się z nią. Dziewczynka ziewała od czasu do czasu, bo na zewnątrz od dawna było ciemno, jednak wcale nie chciała iść spać. Mama rzadko poświęcała jej uwagę, wolała zabawę z wujkami, więc nie mogła tak po prostu się położyć, bo wujkowie mogli wrócić i znowu zamknąć ją samą w małym pokoju.
- Amuś, za chwilę będzie szczególny dzień, wiesz? - powiedziała nagle mama, nawijając na palec kosmyk włosów. - Twoje urodziny.
Założyła córce kurteczkę i wzięła ją na ręce. Stanęły przed domem i Amanda przylgnęła do mamy, wystraszona hukami.
- Nie bój się, Amuś. Popatrz, to wszystko dla ciebie.
Dziewczynka uniosła głowę i zobaczyła rozświetlone fajerwerkami niebo.
- Dla mnie? - szepnęła zafascynowana.
- Dla ciebie, Amuś. Bo jesteś wyjątkowa. Kocham cię, córeczko. Zawsze będę, wiesz? - pocałowała czółko małej.

Dziesięć minut później niebo znów zdobiły tylko gwiazdy, a Amanda z cichym westchnieniem wróciła do pustego mieszkania.
Tamtego dnia uwierzyła w każde słowo matki, a może raczej chciała uwierzyć. Teraz zastanawiała się już tylko, czy matka już wtedy zaplanowała, że ją zostawi. Tak naprawdę nie miało to znaczenia, ale kładło się cieniem na tym wspomnieniu.
Chyba łatwiej pogodzić się z tym, że matka ją oddała, bo zmusiła ją do tego sytuacja niż, że od początku zamierzała to zrobić.
Ale przecież gdyby od początku jej nie chciała, to zostawiłaby ją u babci, prawda?
Nie wiedziała czemu szuka usprawiedliwienia dla matki, ale czuła, że ma to jakiś związek z ostatnią wizytą na cmentarzu. I wtedy przypomniała sobie o tym, co dał jej adwokat wraz z listami babci i wszystkimi dokumentami dotyczącymi rodzinnego majątku.
Wyciągnęła z szafy pudełko po butach, a z niego gruby zeszyt. Pamiętnik jej matki, którego nigdy nie miała odwagi przeczytać. Teraz niespiesznie przerzucała kartki pokryte starannym, równym pismem dziewczyny z dobrego domu. Czytała tylko niektóre notatki, głównie te ozdobione serduszkami, pełne optymizmu, pełne radości opisy kolejnych randek beztroskiej nastolatki. Wiedziała, że to tylko wstęp, że najtrudniejsze dopiero przed nią. Wmiarę jak daty z lat osiemdziesiątych przekształcały się w daty z lat dziewięćdziesiątych coraz wolniej obracała strony. Zastanawiała się, czy matka w ogóle cokolwiek zapisywała, gdy Amanda była już na świecie.
Zapisywała. Czy też raczej gryzmoliła. Ale z tych gryzmołów wylewało się tylko jedno: miłość.

"4 stycznia 1995
Amanda. Dam jej na imię Amanda.
Moja mała, kochana córeczka."

"17 czerwca 1995
Amuś jest jakaś rozpalona. Nie mam pojęcia co robić, rodziców nie ma.
Siedzę przy jej łóżeczku i patrzę jak oddycha. Czy jest coś piękniejszego?"

"1 stycznia 1996
Moje maleństwo ma już roczek. To był najpiękniejszy rok mojego życia.
Rośnie, jest śliczna i zdrowa. I to najważniejsze."

Wpisy urwały się mniej więcej w połowie 1996 roku. Późniejsze zapiski były chaotyczne, trudne do odszyfrowania.

"Nienawidzę mojej matki."

"Ta stara suka chce mi odebrać dziecko."

"Że niby jestem ćpunką? Brawo za spostrzegawczość, mamusiu."

"Amanda się mnie boi."

"Przecież ja nie chciałam."

"Tatusiu, dlaczego Ty? Dlaczego? Tylko Ty mnie kochałeś..."

"Muszę zabrać Amandę. Muszę."

Tak kończył się ten pamiętnik. Amanda miała teraz jeszcze większy mętlik w głowie. Spojrzała w okno i odkryła, że jest już jasno. Musiała się położyć, choć na chwilę.


Obudził ją zgrzyk klucza w zamku. Zerknęła na zegarek i zorientowała się, że przespała cały dzień, w tym zawody w Ga-Pa.
Ale ze względu na Turniej Czterech Skoczni nie spodziewała się chłopaków w domu przed wtorkiem.
Zaniepokojona usiadła na kanapie w tym samym momencie, gdy w salonie rozbłysło światło i jej oczom ukazał się Karl.
- Cześć. - wyjąkał niepewnie, spoglądając na nią z pewną obawą, która jednak znacznie się zmniejszyła w reakcji na szeroki uśmiech Amandy.
- Co ty tu robisz? - spytała, tłumiąc ziewnięcie.
- Ja... no masz urodziny i... - wyciągnął zza plecy największy bukiet róż jaki Ama widziała w życiu, po czym opadł na kanapę obok niej.
- Dzięki. - położyła mu głowę na ramieniu. - Dobrze, że jesteś.
Gładził ją po policzku, delikatnie i czule, tak jak zawsze.

Bo przecież Karl był zawsze.
Nawet wtedy, kiedy namacalnie go nie było, ciągle był z nią, nosiła w swoim sercu jakąś cząstkę Karla i wiele razy dzięki temu zyskiwała motywację, by wstać z łóżka i zmierzyć się z kolejnym dniem życia.
Ale w takich chwilach jak ta, gdy czuła ciepło jego ciała, gdy mogła przejrzeć się w jego oczach, wierzyła w to, że nic ich nie rozdzieli.
Wierzyła, że miłość wystarczy.

- Mam dla ciebie jeszcze to. - szepnął w końcu i wyciągnął małe pudełeczko.
Otworzył je, a Amandę zamurowało z zachwytu na widok srebrnych kolczyków, w których zagięciach odbijało się światło.
Nigdy wcześniej nie widziała czegoś tak pięknego.
- Mama pomogła mi wybrać. - te słowa ostudziły dziewczynę, przeniosła wzrok na Karla.
Patrzyła na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Złość i zranienie mieszały się z niesłabnącą radością i odrobinką nadziei.
Nadziei, której Karl nie zamierzał jej odebrać.
- Chyba w końcu zaczęła się do ciebie przekonywać. - westchnął cicho.
- Podziękuj jej, dobrze? Powiedz, że są idealne.

Styczeń wydawał się być miesiącem idealnym. Przynajmniej w ich życiu prywatnym, bo Karl znacznie obniżył loty i przestał skakać w Pucharze Świata, w dodatku malały jego szansę na Olimpiadę... jednak dzięki temu bywał o wiele częściej w domu, przy Amandzie, pozwalając jej wierzyć, że wszystko dobrze się ułoży, w końcu sam w to wierzył. Odbudowywał się w Pucharze Kontynentalnym i został wysłany do Sapporo, podczas gdy Andreas zachwycał wszystkich i stawał się jeszcze większą gwiazdą niż dotychczas.
Wellinger odczuwał swoją popularność nawet w Monachium i doprowadzało go to do coraz większej wściekłości. Rozumiał to wszystko w trakcie zawodów, jednak w ciągu tygodnia marzył o odrobinie spokoju i to marzenie docierało na sam szczyt jego listy, plasując się tuż za złotem olimpijskim. Dlatego unikał chodzenia po mieście, w zasadzie ograniczał się tylko do wizyt na uczelni, resztę dnia spędzając w domu.
Amanda ostatnio wyglądała na naprawdę szczęśliwą. Rzuciła nocną pracę w barze, by spędzać więcej czasu z Karlem. Wellinger doprowadzał ich do śmiechu, udając odruch wymiotny za każdym razem, gdy Geiger choćby obejmował dziewczynę.
Zaczęli stanowić doskonale zgraną trójkę przyjaciół.
Nie przeczuwali, że pewnego dnia ogień strawi to, na co tak ciężko pracowali.
W końcu nic na to nie wskazywało.


***

Aż głupio mi to wrzucać po Waszych cudownych komentarzach, ale chyba się wypalam powoli.
Kocham Was i dziękuję za każde słowo. <333

czwartek, 23 stycznia 2014

Dziewiątka.

Amanda nigdy wcześniej nie miała w sobie tyle siły do działania.
Przy Karlu żyła, a przy Andreasie zaczynała to życie przeżywać.
Zaczynała rozgrzebywać swoją przeszłość, wyrzucała ją z siebie. Zbyt długo nosiła głęboko w sobie piętno trudnego dzieciństwa i wczesnej młodości pozbawionej beztroski.
W końcu dorosła do tego, by zmierzyć się z tym co było i wyjść z tej konfrontacji bez łez, za to z poczuciem, że mimo wszystko wygrała.
Wygrała życie.
Wygrała miłość.
I wygrała przyjaźń.

Wkraczając na teren cmentarza, spojrzała przez ramię na Andreasa, który posłał jej lekko niepewny, ale mimo to pełen otuchy, uśmiech. Nie wiedział czemu się tu znaleźli, jednak nie zadawał żadnych pytań, a ona nie zamierzała mu jeszcze niczego wyjaśniać. Sama nie uświadamiała sobie do końca motywów swojego postępowania, dlatego prowadziła go okrężną drogą, choć gdy zatrzymali się już przy najbardziej imponującej mogile, ciągle nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów.
Strzepała ręką śnieg z płyty, odsłaniając tym samym nazwisko, które nosiła oraz dwa imiona, wzbudzające w niej skrajnie odmienne uczucia. Powiodła palcem po uśmiechu dziadka na zdjęciu, uśmiechając się przy tym nieświadomie, a gdy przeniosła wzrok na drugą fotografię na jej twarzy pojawił się niejednoznaczny grymas.
Dorothea Schultz nigdy nie była ciepłą, kochającą babcią. Amanda zapamiętała ją jako surową, doniosłą kobietę, bez skłonności do okazywania uczuć.
W domu w pudełku po butach ukrytym na dnie szafy Ama przechowywała plik listów, które otrzymała od adwokata spełniającego ostatnią wolę babci. Znała je niemal na pamięć i dzięki temu zaczęła patrzeć na zmarłą trochę inaczej.
Wnuczka była dla niej żywym dowodem na to, że poległa jako matka, stąd jej chłodny stosunek. Dorothea obwiniła siebie za to, co robiła jej córka i nie umiała pogodzić się z tym jak nisko upadła.
W ostatnim liście, który napisała kilka godzin przez śmiercią, prosiła Amandę o wybaczenie.

"Zawiodłam moją córkę, ale zawiodłam też Ciebie, Amando. Nie będziesz potrafiła mnie zrozumieć, ale może kiedyś mi przebaczysz. Wiem, że powinnam przejąć opiekę nad Tobą, ale nie umiałam się na to zdobyć. Fizycznie byłaś wierną kopią własnej matki, wychowując Ciebie, miałabym wrażenie, że znów popełniam te same błędy. Nie umiem sobie wyobrazić jakim piekłem było Twoje życie, ale dzięki detektywom wiem, że świetnie sobie radzisz.
Nie jesteś swoją matką, a ja za późno to zrozumiałam.
Nie zwrócę Ci lat dzieciństwa i nie naprawię krzywd, których doświadczyłaś, nie tylko dlatego, że wkrótce umrę. Nie jestem w stanie cofnąć tak wielu złych decyzji, które podjęłam. Chcę jednak, żebyś przyjęła cały majątek naszej rodziny. Przemyśl to dobrze, proszę. To wszystko należy się właśnie Tobie.
Dopiero u kresu swojego życia uświadomiłam sobie, że wśród zła może pojawić się ziarenko dobra. Zawsze traktowałam nastoletnią ciążę Twojej matki jako największy błąd jej życia, zamiast dostrzec, że przecież jesteś jedynym sukcesem jaki odniosła.
Wybacz mi, proszę. Ty byłaś najmądrzejsza i najsilniejsza z nas wszystkich.
Walcz o siebie, bo tylko to możesz zrobić.
Zawsze Cię kochałam, Amando, ale o wiele za późno się o tym przekonałam."


Te słowa wyryły się w pamięci dziewczyny i odtworzenie ich po raz kolejny sprawiło, że po jej policzku potoczyła się samotna łza.
- Wybaczam Ci. - poruszyła bezgłośnie ustami.
Odwróciła się do Andreasa, nieznacznie unosząc kąciki warg.
- Możemy iść.
Kiwnął głową i powoli ruszył przed siebie, dając jej szansę na zmianę zdania. Słyszał jednak śnieg skrzypiący pod jej butami, a po chwili poczuł jej obecność po swojej prawej stronie.
- Dziękuję. - powiedziała cicho, tak cicho, że spojrzał na nią pytająco i znalazł potwierdzenie w jej oczach.
- Za co?
- Że przyszedłeś tu ze mną. Za to, że nie pytasz, nie naciskasz.
- Nie jesteś gotowa na rozmowę.
- Masz rację, nie jestem. - głos lekko jej się załamał, ale Wellinger obrzucił ją tylko pełnym troski spojrzeniem, po czym udał, że wcale tego nie usłyszał.
Zastanawiała się jak to możliwe, że ktoś taki jak on ma w sobie tak wiele empatii i zrozumienia dla innych. Nie dla innych, po prostu dla niej.
Do jej podświadomości wkradł się strach. Nie mogła być pewna, że on traktuje tak wszystkich, bo jedyną osobą, z którą go widywała był Karl. Relacje tej dwójki określiłaby jako serdeczne, ale niezbyt głębokie. Trudno byłoby ich nazwać przyjaciółmi.
Uświadomiła sobie właśnie, że Wellinger był bliższy jej niż Geigerowi i nie wynikało to wcale z faktu, że Karl nie był zbyt towarzyski.
Pod wpływem Andreasa zrzuciła z siebie pancerz, który do tej pory szczelnie okrywał ją przed cały światem i nawet trochę przed Karlem. Nawet on nie dotarł nigdy do wszystkich zakamarków pamięci Amandy. Wielokrotnie nakłaniał dziewczynę do rozmowy, ale ona nie otwierała się przed nim całkowicie. Nie to, że nie chciała, zwyczajnie nie miała siły przeżywać tego na nowo.
A teraz ta siła pojawiała się w niej jakby z niemocy, która tkwiła w niej przez lata.
A może to właśnie Wellinger był źródłem tej siły?

***

Nie mam siły, wściekłość mnie rozsadza i w ogóle źle.
W dodatku ferie dopiero za tydzień.
Wszelkie nowe projekty póki co odłożone, ale jeżeli macie ochotę mnie znosić w większej ilości, to zapraszam na
http://ichhistoria.blogspot.com/ <-- wracam tam, by ostatecznie zakończyć sprawę niemiecką.
Kocham Was, najwspanialsze czytelniczki na świecie. <333

piątek, 10 stycznia 2014

Ósemka.

Amanda wstała ostrożnie, by nie zbudzić Andreasa, który w nienaturalnej pozie zasnął na kanapie. Wyjęła z szafy gruby koc i przykryła nim chłopaka, po czym doprowadziła pokój do porządku. Zatrzymała się na chwilę z pustymi talerzami w ręku, upewniając się, że nie ma już więcej pracy, jednak jej wzrok spoczął na Wellingerze.
Z zafascynowaniem przyglądała się śpiącemu, wsłuchiwała się w lekko świszczący, równomierny oddech. Nieświadomie zaczęła porównywać go z Karlem, zestawiać odrobinę dzięcięcy, naiwy uśmiech z kamienną twarzą przebywającego w objęciach Morfeusza Geigera.
Przypomniała sobie strach, który towarzył jej za każdym razem, gdy jej wzrok zatrzymywał się na śpiącym Karlu. Dopiero po przyłożeniu ucha do jego klatki piersiowej, z ulgą wypuszczała powietrze z ust. Bała się, że sen odbierze jej kiedyś jedyną bliską osobę, tak jak robił to w przeszłości.
Zaczęło się od dziadka, który w jej pamięci urastał niemal do rangi bohatera. Nigdy jej nie skrzywdził, trzymał ją na kolanach i z radosnym błyskiem w oku opowiadał historie, które na zawsze pozostały gdzieś głęboko w niej. Nigdy o nim nie mówiła, nawet Karlowi. Dziadek był tylko jej, to on zanosił ją na górę, gdy babcia po raz kolejny wrzeszczała na wchodzącą do domu niepewnym krokiem matkę. On nigdy nie krzyczał, on był łagodnością. Amanda miała przed oczami obraz dziadka i matki, która wypłakiwała się w jego ramię. Nie oceniał swojej córki, pragnął jej pomóc i całe swoje serce oddał jedynej wnuczce. Tylko że to serce przestało bić o wiele lat za szybko. To właśnie czteroletnia Amanda dotknęła zimnej ręki dziadka i rozpłakała się, gdy nie chciał się obudzić.
Śmierć dziadka pociągnęła za sobą wydarzenia, które odmieniły świat małej dziewczynki na zawsze. Razem z mamą opuściła dom babci i zobaczyła rzeczy, które przeraziłyby nawet dorosłych.
A potem nadszedł dzień, gdy matka zaprowadziła ją do domu pełnego dzieci i ułożyła na niewygodnym łóżku. Kiedy Amanda się obudziła, mamy już nie było.
Po policzku dorosłej już Amandy potoczyła się samotna łza. Te wspomnienia ukryła na samym dnie swojej pamięci i jak do tej pory po nie nie sięgała. Ale teraz zapisywała w swojej głowie zupełnie inny obraz, obraz śpiącego chłopaka, który nawet teraz nieświadomie ofiarowywał jej swój uśmiech.
Tego dnia ofiarował jej jednak o wiele więcej i to, oprócz wdzięczności, wzbudzało w niej niepewność.
Już raz na jej drodze stanął chłopak gotowy bezinteresownie się nią zatroszczyć.
Karl, którego pokochała tak bardzo, że była gotowa płacić każdą cenę za jego miłość, bo bez tej miłości była niczym.
Ale Wellinger swoją postawą zasiał w niej wątpliwości, pokazał jej, że przecież Geiger miał wybór i go dokonał.
To on skazał ją na samotne Święta. Nie pierwszy raz, ale teraz dopiero dostrzegła w tej sytuacji jego winę.
Andreas tu był, choć powinno go nie być, za to Karl był zupełnie gdzie indziej.
Jej prosty świat oparty na miłości Karla i do Karla zaczął się niebezpiecznie pochylać, a ona zawisła nad krawędzią.
Gwałtownie obróciła się i ruszyła do kuchni, choć miała świadomość, że już nigdy nie umknie przed tym wspomnieniem.
Myjąc talerz, dostrzegła na nim nagle w ostrym, dla przyzwyczajonych do mroku oczu, świetle wiele delikatnych rys.
A przez Wellingera dopatrzyła się siateczki drobnych pęknięć na starannie pielęgnowanym uczuciu do Karla.
Pełna bezsilności odłożyła opłukany talerz na suszarkę i usiadła na podłodze, obejmując kolana ramionami. Patrzyła tępo na kuchenną szafkę, oczekując jakiejś wskazówki.
Była sama i sama musiała sobie poradzić, jednak w tym momencie ją to przerastało. Po omacku szła do swojego pokoju, ale nie mogła natrafić na drzwi. Tak samo czuła się w swoim życiu i choć w końcu jej ręka dotknęła klamki, to nie była to ta, której się spodziewała. Opadała bez sił na łóżko Wellingera, zastanawiając się jak to możliwe, że jego pokój odnalazła, a ten, który dzieliła z Karlem był dla niej nieosiągalny.

Andreas nie spodziewał się odnaleźć Amandy w swoim łóżku, więc dość gwałtownie otworzył drzwi. Dziewczyna poderwała się i spojrzała na niego, odganiając resztki snu. Uśmiechnął się łagodnie i wyciągnął z szafy czyste ubranie, po czym skierował się do łazienki.
Amanda opadła na plecy i przymknęła powieki, odwlekając to, co nieuniknione. Musiała wstać, musiała w końcu zrobić coś ze swoim życiem, musiała przestać być bierna. Powtarzała to w myślach jak mantrę aż do ponownego pojawienia się Wellingera.
Przysiadł na łóżku, a w jego błękitnym spojrzeniu tańczyły wesołe iskierki.
- O czym marzysz, Ama?
Popatrzyła na niego jak na szaleńca. Nigdy nie marnowała czasu na snucie marzeń, bo one mają to do siebie, że się nie spełniają. Jednak przypomniała sobie to, co dziś tak usilnie wbijała sobie do głowy.
- Hmm, zawsze chciałam jeździć na łyżwach.
- Moi rodzice zawsze spełniali moje bożonarodzeniowe marzenie. Dzięki temu zacząłem skakać. - Welli uśmiechnął się do swoich wspomnień, po czym spojrzał na Amandę. - No już, ubieraj się.
Zaraził ją swoim entuzjazmem i pół godziny później wyruszyli na lodowisko. Dziewczyna zatrzymała się i z zafascynowaniem wpatrywała się w sunących płynnie ludzi. Andreas popchnął ją lekko w stronę kasy i pomógł wybrać jej odpowiednie łyżwy.
Gdy znaleźli się na tafli, chwiciła go kurczowo za rękaw kurtki. Roześmiał się i ujął obie jej dłonie, po czym powoli ruszył do tyłu. Amanda intuicyjnie poddała mu się i objechali w ten sposób całą pętlę. Puścił ją i usunął się na bok, zmuszając ją by sama utrzymała równowagę. Poradziła sobie bez trudu, więc złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Na chwilę straciła płynność, jednak po chwili jechali już ramię w ramię.
Nie wiedział jak długo to trwało, ale w końcu poczuł jak mu się wymyka. Z podziwem patrzył jak sama mknie po lodowej tafli. Może miała po prostu talent, ale on był przekonany, że to kwestia tej siły, która w niej tkwi.
Nie zauważył nawet, że do niego podjechała, dopiero ciche "dziękuję" przywróciło go do rzeczywistości.
- Mógłbyś coś jeszcze dla mnie zrobić?
Kiwnął głową, czekając na coś więcej, ale ona już skierowała się do wyjścia.
Amanda czuła w sobie ogromną chęć do działania. Chciała robić to, na co do tej pory się nie zdobyła.
Karl dał jej nowe życie, ale to Andreas wręczył jej instrukcję obsługi.


***

Nie wiem nawet jak Wam dziękować za te wszystkie dobre słowa, którymi mnie zalewacie w komentarzach. Wzruszam się jak to czytam, łobuzy moje.
I przez Was, cholercia, tworzę powoli coś nowego. Zobaczymy co z tego wyniknie.
Kocham Was, dziewczynki. <33